Blog
Dwudziestki z Pstrążnej
Tak, nadeszła już jesień, mglista, zimna a jednak niezwykle urocza polska jesień.
Nieuchronnie zbliża się czas kiedy pierwsze lody pokryją nasze wody a wędki powędrują na półki. Zanim jednak ten trudny czas nastąpi, warto właśnie w tym okresie „zapolować” na większe okazy.
W tym roku już kilkukrotnie odwiedzałem łowisko Pstrążna, były to wypady bardzo krótkie, z reguły weekendowe i choć mogłem je zaliczyć do udanych, to zazwyczaj do pełni satysfakcji brakowało czasu . Tej jesieni zdecydowałem, że będzie inaczej, postanowiłem poświęcić tej wodzie kilka dni, łamiąc jednocześnie pewne stereotypy dotyczące połowów w tym łowisku.
Miałem zamiar odwiedzić Pstrążną dwukrotnie, w krótkim okresie czasu. Na zasiadkę zaplanowałem drugą połowę września oraz początek października. Jednym z podstawowych kryteriów doboru terminu, była chęć uniknięcia presji jakiej poddawana jest ta woda w weekendy. Na Pstrążną dotarłem w niedzielę wczesnym porankiem.
Zanim przystąpiłem do rozpakowywania klamotów, postanowiłem zorientować się jak wygląda sytuacja na sąsiednich stanowiskach - to co usłyszałem nie napawało szczególnym optymizmem, a pikanterii dodawały prognozy, według których miało nastąpić gwałtowne załamanie pogody.
Pomyślałem sobie, co tam..., dla mnie najważniejsze było to, że czekało mnie kilka dni nad wodą. Przygotowując się do położenia zestawów, postanowiłem sobie, iż wbrew temu co na ogół słyszałem o Pstrążnej, będą omijał pas wody bezpośrednio pod trzcinami z przeciwległej strony łowiska a skupię się na środkowych oraz oddalonych nie dalej niż o 40 metrów od brzegu partiach wody.
Postawiłem też na maksymalną prostotę w kwestii budowy zestawów, tzn. proste przypony włosowe z miękkiej plecionki zawiązane na niedużych haczykach (max 4) do pojedynczych kulek tonących. Podobny minimalizm miał dotyczyć wielkości przynęt. Kulki w rozmiarze 16 mm podczas tej zasiadki były już naprawdę pokaźnymi. Dietetyczna miała być również ilość podanej zanęty – garść pelletu rybnego na zestaw, to tego szczypta konopi oraz 2 może 3 kulki dla przyozdobienia posiłku. Pierwszy zestawy wyjechały mniej więcej około godziny 10 rano, natomiast dwadzieścia minut później usłyszałem pierwszy pisk sygnalizatorów i szaleńczy terkot kołowrotka. Pierwszy karp na macie !!! Choć jego waga oscylowała wokół 5 kg to zrodziła się nadzieja, że przyjęta taktyka odniesie zamierzony efekt. Jak się później okazało nie pomyliłem się, jeszcze przed zachodem słońca sygnalizatory czterokrotnie grały moją ulubioną melodię, tylko karpie były już znacząco większe 11.2 kg, 15.2 kg, 12.6 kg, 13.8kg a był to tylko przedsmak tego co miało nastąpić później.
Następnego dnia o poranku spadł intensywny deszcz, brania straciły na swej regularności. Tak było do godziny 9, kiedy podczas chwilowego przejaśnienia swinger delikatnie opadł a następnie gwałtownie podniósł się pod kij wraz z dzikim odjazdem ryby. Wiedziałem, że to będzie coś większego, masa którą wyraźnie czułem na wędce wskazywała to jednoznacznie. Po dłuższej chwili na macie zameldował się karp 18,8 kg.
Trzeci dzień stanowił apogeum zasiadki, po mizernym dniu, w godzinach wieczornych zastanawiałem się intensywnie nad zwinięciem wędek i przygotowaniem zestawów do nocnego połowu, siedziałem tak i myślałem, gdy nagle ponownie usłyszałem to upragnione „Piiiiiiiiiiiii” dobiegające z sygnalizatora. Hol nie należał do najtrudniejszych więc ogromne było moje zdziwienie, kiedy kilka metrów od brzegu zobaczyłem karpia, którego masa już „na oko” przekraczała 20 kg. Ryba zawitała na brzegu a jej waga po odjęciu maty wyniosła 23,6 kg. To była prawdziwa euforia. Po serii zdjęć i zabiegach kosmetycznych rybka została umieszczona w wodzie i na pożegnanie machnęła płetwą.
Tak zakończyła się pierwsza z zaplanowanych zasiadek, niezwykle udana – łącznie złowiłem 15 ryb o łącznej masie 199,6 kg z których tylko waga trzech nie przekraczała 10 kg.
STARCIE DRUGIE. Po udanej zasiadce spędzonej na Łowisku Pstrążna w drugiej połowie września, przyszedł czas na październikowe odwiedziny. Z uwagi na permanentny brak czasu, tym razem łowieniu mogłem poświęcić niewiele ponad 24 godziny Temperatura wody i powietrza znacznie spadła, przyszedł czas na bardziej jesienną aurę. Nie ukrywam, miałem spore obawy ponieważ Pstrążna to stosunkowo płytkie łowisko, a kiedy dodamy do tego niskie temperatury i pierwsze przymrozki, otrzymamy niezbyt ciekawą kombinację. Na zasiadkę przyjechałem w sobotni poranek, jak zwykle pełen dobrego humoru, gdyż niewiele rzeczy sprawia mi tyle przyjemności co karpiowa zasiadka - nawet wówczas gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że o brania będzie ciężko.
Podobnie jak podczas wrześniowego pobytu na Pstrążnej postawiłem na minimalizm, co zresztą nie jest niczym odkrywczym podczas jesiennego wędkowania. Niewielka ilość zanęty w postaci dobrze pracującego drobnego pelletu, kulki tonące w wersji mini o smakach owocowych, to wszystko czego potrzebowałem. Taktyka była prosta, nie karmię ryb, lecz ledwo nęcę łowisko. Zestawy z pojedynczymi kulkami zostały umieszczone niemal na środku zbiornika. Jak się później okazało, moja taktyka nie przynosiła zamierzonych efektów, będąc przekonanym co sowich zestawów, co jakiś czas zmieniałem zatem przynętę (choć wielkiego wyboru nie miałem) oraz miejsce jej położenia. Tak upłynął dzień – dzień bez najkrótszego dźwięku sygnalizatora.
Nastała noc, jakby cieplejsza - nie wiedziałem czy to ja przywyknąłem już do niskiej temperatury, czy też noc okazała się cieplejszą niż podawano w prognozach. Po wielu godzinach oczekiwań około trzeciej nad ranem w końcu nastąpiło pierwsze branie - bardzo delikatne pojękiwania centralki przerwały głęboki sen. Hol w ciszy i spokoju budzącego się dnia, stanowił swoistą nagrodę za wielogodzinne oczekiwanie. Na matę trafił karp o wadze 14 kg i choć zostało mi już niewiele godzin łowienia to nadzieja na kolejne ryby ponownie ożyła. Hangery pozostały jednak niewzruszone do rana. W godzinach przedpołudniowym podjąłem decyzję o zakończeniu miłego pobytu nad wodą, i zacząłem pakować moje zabawki. Nagle będąc w pewnej odległości od poda usłyszałem znajomy mi sygnał, kiedy podbiegłem zobaczyłem że wolny bieg oddaje żyłkę z prędkością silnika turbośmigłowego. Podniosłem wędkę - ryba nie zamierzała zaprzestać swoich dzikich odjazdów. Hol trwał około piętnastu minut, ale dla mnie to była wieczność. Spodziewałem się, że na drugim końcu wędki mam jakąś „dziesiątkę” ze sporymi aspiracjami... myliłem się. W chwilę później nad wodę wynurzył się grzbiet potężnego karpia pełnołuskiego. Ryba wylądowała wreszcie na macie, a waga po odjęciu worka wykazała 23,2 kg. PIĘKNA RYBA.
Pomimo iż, podczas tej drugiej zasiadki nie miałem wiele pracy, to był wspaniały czas, potwierdzający, że jesienią pomimo gorszych warunków atmosferycznych, można złowić dużego karpia.
Do zobaczenia nad wodą.