Blog
Jesienna wyprawa na Dziergowice, czyli mały karp, a cieszy! - Josef Hampl
W drugiej połowie września, Mariusz, mój dobry znajomy z Polski zaprosił na długi weekend mnie wraz z rodziną. Czas mieliśmy spędzić głównie na jego ulubionym łowisku w Dziergowicach. Przyznać muszę, iż po przyjeździe na miejsce byłem pozytywnie zaskoczony akwenem i otaczającą go przyrodą. W środku lasu przywitała nas rozległa żwirownia z czystą, głęboką wodą.
Wokół panowała cisza i spokój. Akwen ma około 60 ha powierzchni i średnią głębokość 8m. Przynajmniej tak twierdzi Mariusz:). W tak przepięknym miejscu postawiliśmy sobie dwa cele: spędzić miło czas i łowić karpie. Oczywiście te warunki nie wykluczają się wzajemnie, więc z przyjemnością rozpoczęliśmy przygotowania do pierwszej zasiadki.
Wszystko zaczęło się w piątek, przy pięknej słonecznej pogodzie. Kolega udostępnił nam domek z pomostem w bezpośrednim sąsiedztwie swojego stanowiska. Po rozpakowaniu rzeczy od razu zabraliśmy się za sondowanie łowiska i szykowanie smakołyków dla karpi.
Na akwenie obowiązuje zakaz używania środków pływających, dlatego zmuszeni byliśmy używać łódki zdalnie sterowanej z wbudowaną echosondą. Skrupulatne poszukiwania opłaciły się - znaleźliśmy ładne miejsca na położenie zestawu. Moją pierwszą miejscówką było wypłycenie (górka) o powierzchni ok. 5 m kwadratowych, które redukowało głębokość wody z 4 m do 2 m. Nęciłem tam większą ilością zanęty wykorzystując ok. 2 kg pelletu oraz 1,5 kg kulek o smaku Ice Cream. Drugim miejscem, w którym próbowałem łowić była głęboka woda tuż przy zalanych drzewach, tam głębokość wynosiła ok. 5 m. W tej lokalizacji zdecydowałem nęcić punktowo zużywając 3 garście pelletu oraz 2 garście kulek o zapachu Sea Food.
Gdy wywieźliśmy zestawy, nastał wieczór. Czekało na nas rozpalone ognisko... i nie tylko. Mariusz zaplanował wieczorną niespodziankę w postaci królewskiej kolacji. Głównym daniem był pieczony na ogniu udziec jagnięcy „a la Jamie Oliver” (przyp. red. - brytyjski kucharz, autor programów i książek kulinarnych). Wcześniej nigdy nie miałem okazji degustować tak przyrządzonego dania. Było warto! Już sam widok udźca wprawiał w zakłopotanie moje kubki smakowe. "Łów jak karpiarz, jedz jak myśliwy" - tymi słowami Mariusz podsumował wieczerzę.
Noc była bardzo zimna, w okolicach 0°C. O godzinie 4 nad ranem obudziło nas wycie sygnalizatora. Mariusz miał branie! Gdy dobiegłem na jego stanowisko, kolega już holował rybę. Walka trwała około 10 minut. Karp ciągnął żyłkę jakieś 110 metrów od pomostu, w okolicach gdzie w dzień wydobywano piasek. Było tam stosunkowo płytko, więc istniało ryzyko, że ryba się zerwie. Mariusz sam przyznał, że dość dużo ryb wypięło mu się na tym zbiorniku, głównie przez występujące tu liczne zaczepy, rośliny i pagórki. Na szczęście kolega doholował karpia do pomostu. W wodzie i w świetle latarek wydawał się bardzo ładny! Raz, dwa i hyc - skutecznie podebrałem zdobycz! Ważył równe 7kg. Żaden rekord, ale i tak cieszy. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i wypuściliśmy go z powrotem do wody. Chwila emocji, chwila satysfakcji i znów przyszedł czas na sen.
W sobotę wstałem o wschodzie słońca. Nad wodą rozpościerała się piękna mgiełka, którą przebijały promienie słoneczne.
Przed śniadaniem ponownie wywieźliśmy zestawy. Mariusz trzymał się okolicy, w której złowił karpia, ja natomiast zmieniłem miejsce jednego zestawu - umieściłem go przy znalezionym wypłyceniu na około 1,5 m głębokości. Uważałem, że gdy słońce przygrzeje, karpie również będą chciały odwiedzić płytsze rejony akwenu.
Po śniadaniu wybraliśmy się na krótki spacer, który nie okazał się bezcelowy. Mariusz pokazał mi odgrodzoną część łowiska. Słoneczna pogoda ukazała nam prawdziwe skarby - na powierzchni było aż czarno od młodych karpi! Miały około 15-18cm. Okazało się, że jest to miejsce, gdzie wyrastają małe karpie i amury w ilości kilkudziesięciu tysięcy sztuk rocznie.
O stan zarybienia dba Stowarzyszenie Wędkarzy Akwenu w Dziergowicach. Przyznam, że zaimponowała mi ta inicjatywa, wędkarze z Dziergowic odwalają kawał dobrej roboty!
W trakcie dnia imponowała mi także moja 11-letnia córka, która bawiła się, łowiąc zestawem spławikowym. Co chwilę wyciągała płotki i okonki. Najciekawsze jednak było to, że nie miała na haczyku ani pinki ani białego robaka :). Kluczem do sukcesu okazały się sztuczne białe robaki. A gdy polowanie na płotki się znudziło, córa mogła zająć się polowaniem na... grzyby, które rosły przy drodze w odległości nie większej niż 100 metrów od miejscówki do łowienia. Z przyjemnością oddałem się obserwacji mojej pociechy, karpie i tak nie były chętne do żerowania. Sobotnie popołudnie upłynęło, zatem pod znakiem słodkiego leniuchowania. No cóż, przecież i to należy do obowiązków karpiarza ;).