Blog
Karpiowanie – czyli wędka, pióro i aparat
Zapach wody przeplatany aromatyczną wonią karpiowych zanęt i pudełek wypełnionych karpiowym sprzętem, to od kilku lat jeden z elementów mojej odskoczni od prozy życia. Czas relaksu, wypoczynku i czerpania pełnymi garściami z tego, co daje mi obcowanie z naturą i czasu spędzonego w jej towarzystwie w celu przechytrzenia osobnika o łacińskiej nazwie Cyprinus Carpio.
Przez kilka pierwszych lat mojej karpiowej przygody byłem zachwycony panującą między naszymi światami symbiozą. Nie czułem potrzeby rozwinięcia istniejącego stanu rzeczy o cokolwiek, żyjąc w przeświadczeniu, iż otarłem się o doskonałość, która tego nie wymagała.
Nie przypuszczałem nawet, że moja pasja przypadkowo wzbogaci się o dodatkowe elementy, które będą miały aż tak wielki wpływ na moje życie, i w połączeniu z karpiowaniem staną się kwintesencją tego, czego poszukuję nad wodą. Mam na myśli fotografię oraz możliwość przelania na „papier” moich przeżyć znad wody, a także tego, co uda mi się wyciągnąć z zagadnień związanych z tym tematem.
Wszystko zaczęło się od zakupu nowego aparatu fotograficznego – „lustrzanki” – który dał mi możliwość zarejestrowania moich wędkarskich przeżyć w zupełnie innym świetle. To obudziło we mnie jakieś drugie „ja”, które z karpiowej wyprawy potrafił przywieźć do domu kilkaset zdjęć. Okazało się, że zasiadka nie skończyła się na zwinięciu sprzętu do samochodu i przyjeździe do domu. Po powrocie zaczynał się jej drugi etap. Etap przetworzenia jej najlepszych części w kolorowe obrazki na monitorze komputera. Za chwilę ktoś z czytających zapyta, co to ma wspólnego z karpiowaniem? W moim przekonaniu ma. I to bardzo wiele. Sami wiecie, że wędkarstwo karpiowe obwarowane słuszną ideą Catch & Release pozostawia nam jedyny dowód naszych wędkarskich dokonań zarejestrowany za pomocą matrycy aparatu. Świadectw tych mamy setki tysięcy w postaci kolorowych zdjęć widniejących na łamach czasopism i portali o tematyce karpiowej. W chwili obecnej to właśnie one tworzą tę namacalną część karpiowej rzeczywistości i stają się jakby potwierdzeniem naszych dokonań nad wodą. Przypuszczam, że wielu z nas nie wyobraża sobie tego sportu bez pięknych i kolorowych zdjęć potężnych karpi lub amurów z dumą trzymanych przez łowców. Zdjęcia te są dodatkowo świadectwem potęgi konkretnego łowiska.
Czy w tym przypadku chodzi tylko o ryby? Jakie zastosowanie ma ta elektroniczna puszka, by zabranie jej nad wodę miało rację bytu, a wykorzystanie nie ograniczyło się tylko i wyłącznie do utrwalenia chwil naszych wędkarskich dokonań? Na te pytania znalazłem odpowiedź już po kilku zasiadkach z aparatem w ręku.
Jak dobrze wiecie, w życiu karpiarza zdarzają się dni, w których panująca nad wodą cisza nie zostaje zmącona dźwiękiem sygnalizatora, a mała dawka adrenaliny związanej z holem walecznego karpia nie przyspiesza bicia naszego serca. Wtedy z reguły poddajemy się błogiemu lenistwu, zatapiając się w siedzisku fotela lub łóżku, oczekując znanego nam dźwięku elektronicznego urządzenia. To właśnie ono zmusi nas do odrobiny aktywności fizycznej, na którą czekamy z takim utęsknieniem. Nie musi tak jednak być. Na karpiowej zasiadce można bardzo aktywnie spędzić czas, pomiędzy braniami szukając tego, czego człowiek nie zobaczy, siedząc przez cały dzień na krześle. Ponadto okazuje się, że świat wygląda zupełnie inaczej, podlegając prawom optyki, której – niestety – nie ogarnia tak do końca ludzkie oko. Wtedy można zobaczyć zupełnie inne oblicze wędkarstwa, szczególnie karpiowego, które w swojej specyfice pozwala na wygospodarowanie większej ilości wolnego czasu, by wyszukać odrobinę ukrytego dla oka piękna.
Sytuacje, które trwają ułamki sekund, tak rzadko przez nas rejestrowane, odkrywają jakby inny świat, który pragniemy zachować w naszych wspomnieniach. Mamy wtedy możliwość podzielenia się nim z bliskimi lub kolegami realizującymi tę samą pasję. To sprawia, że nasze doznania są pełniejsze, bardziej wartościowe i co najważniejsze – zachwycają swoją oryginalnością. Być może odrobinę idealizuję, lecz czy moment walki z naszym ulubieńcem nie jest czymś wyjątkowym? Komu uda się zachować taką chwilę w tym wydaniu drugi raz?
Przechadzając się niejednokrotnie ścieżkami konkretnego łowiska z aparatem w ręku, stwierdzałem, że tak faktycznie dopiero teraz odkrywam jego prawdziwe oblicze. Szukając ciekawych kadrów, mimowolnie obserwowałem to, co dzieje się nad wodą, i dopiero wtedy dostrzegłem to, co przy pierwszym spotkaniu wydało mi się mało interesujące. Takie spacery sprawiły, że wędkarstwo nabrało dla mnie zupełnie innego wymiaru. Z wędkarza ukierunkowanego na sukces poparty wysoką wagą fotografowanego osobnika, zamieniłem się w wędkarza ukierunkowanego na inny tor – ten właściwy – w którym człowiek przebywa nad wodą, aby cieszyć się jej pięknem i przy okazji ma możliwość zmierzenia się z jej przedstawicielem, usiłując wydobyć go z jego środowiska. Oczywiście byłbym hipokrytą, twierdząc, że ryby w tym wszystkim są mało ważne, lecz moim zdaniem ich wartość nabiera znaczenia dopiero wtedy, kiedy połączymy je z charakterem miejsca, w którym występują. Tak wielu z nas robi wypady tylko na dzikie akweny, łącząc ich nienaruszone niekiedy ludzką ręką oblicze z tym, co tak bardzo kochamy. Odrobina ludzkiej ingerencji, nawet w tej niezaawansowanej formie, wtopiona subtelnie w otoczenie potrafi nadać danemu miejscu niepowtarzalny klimat, a to warto zarejestrować i podzielić się tym z innymi.
Można odnieść wrażenie, że chyba pomyliłem hobby, a mój artykuł powinien zostać opublikowany przez magazyn o tematyce fotograficznej. Nic bardziej mylnego. Wędkarstwo karpiowe już na trwałe zagościło w moim sercu i nie wyobrażam sobie życia bez kilku dni w miesiącu spędzonych nad wodą w oczekiwaniu na dźwięk sygnalizatora. Okazało się jednak, że to oczekiwanie można wzbogacić o dodatkową czynność, która w bezpośredni sposób zbliża nas do otoczenia, w którym przyszło nam spędzić te kilka dni – i to bez uszczerbku dla celu, w jakim się tu znaleźliśmy.
Zgromadziwszy całość materiałów z naszej wędkarskiej wyprawy, możemy je zamknąć w jednym z folderów na naszym dysku komputerowym lub ewentualnie wywołać kilka zdjęć, które zasilą nasz rodzinno-wędkarski album, o ile takowy posiadamy. Niekiedy kilka fotek wyląduje na jakimś forum czy portalu społecznościowym, opatrzone komentarzem z gratulacjami. One jednak dość szybko zginą w natłoku innych informacji masowo pojawiających się na stronie głównej dostępnej dla całej rzeszy użytkowników. I na tym może się zakończyć nasza karpiowa przygoda. Byłem, złowiłem, przeżyłem i podzieliłem się swoim sukcesem z innymi. Oczywiście, nie wszyscy mają potrzebę dzielenia się częścią swojego życia z obcymi, zachowując jego szczegóły tylko dla najbliższych i nie ma w tym niczego złego. Każdy ma prawo do prywatności i należy ją uszanować.
Czy jednak z całej tej historii można jeszcze coś wyszarpać dla siebie? Osobiście uważam, że tak. To coś, to możliwość przedstawienia karpiowania poprzez wizualizację uchwyconych okiem obiektywu niepowtarzalnych scen i naszych przeżyć nad wodą uzupełnionych tekstem, stanowiącym bezpośrednią relację z samego wydarzenia. Mamy więc historię, mamy materiał poglądowy i brakuje nam tylko naszej relacji z wyprawy, którą zarejestrowaliśmy w naszej pamięci. Połączenie tych trzech elementów daje szansę stworzenia idealnej formy, która chyba w najdoskonalszy sposób daje możliwość ukazania tego, z czym przyszło się nam zmierzyć, co kochamy i co jest dla nas ważne.
Czytając ten artykuł, niektórzy z Was zastanawiają się pewnie, czy czasami nie wyrzucili pieniędzy w błoto. Przypuszczam, że większość czytelników poszukuje w takich czasopismach stricte karpiowej wiedzy dotyczącej nowości sprzętowych, przynęt i zanęt, a także stosowania wyszukanych taktyk przez czołowych przedstawicieli tego odłamu wędkarstwa. Wszystkiego, co można wykorzystać nad wodą, czego można dowiedzieć się na temat karpiowania w krótkim czasie wyłożone dodatkowo w przyjemnej i czytelnej formie. Jednak jakiś gość rozwodzi się nad mało istotną sprawą, a zajmując cenne miejsce na łamach magazynu pozbawia Was drogocennej wiedzy dotyczącej np. zastosowania kolejnego zmyślnego przyponu stworzonego z rewelacyjnych materiałów firmy X. No cóż – wszystkich zawiedzionych wypada mi przeprosić. Poprzez moje przemyślenia i połączenie kilku faktów staram się jednak uzmysłowić odbiorcy, że karpiowanie, jak i każda forma wędkarstwa sportowego, może nabrać zupełnie innego wymiaru niż tylko ten typowo łowny, tj. kończący się na wyjęciu ryby z wody i ułożeniu jej na macie ze stojącą obok wagą.
Czy moje przemyślenia nie mają racji bytu? Nie byłbym tego taki pewien. Wystarczy zasiąść przed monitorem komputera, kliknąć myszką w magiczny świat wujka Google, który odkryje przed nami fakt, iż w moich przemyśleniach nie jestem odosobniony. Świadczą o tym widniejące w internecie portale lub blogi o tematyce karpiowej, które znajdują wielu zwolenników. To właśnie na ich łamach możemy wyszukać przepiękne relacje z karpiowych zasiadek odbytych na naszych pięknych akwenach, jak i wodach całej Europy. W większości zdobione przepięknymi zdjęciami z potężnymi rybami, których waga niejednokrotnie wstrzymuje dech w piersi czytającego. Pozwolę sobie nawet stwierdzić, iż wielu spośród nas właśnie tego poszukuje w mediach, odwiedzając strony internetowe lub wertując kolejne strony czasopism wędkarskich.
Czy to jakieś novum? Raczej nie. Skłaniałbym się bardziej do stwierdzenia, iż jest to jedna z odsłon współczesnego wędkarstwa karpiowego, które ewoluowało z wersji konsumpcyjnej do tej medialno-komercyjnej, wśród której także możemy doszukać się wiele dobrego.
Dlaczego jednak wspominam o tej (stwierdzenie, które kiedyś zasłyszałem i bardzo mi się spodobało) – „oczywistej oczywistości”? Odnoszę wrażenie, że jednak zbyt niewielu członków naszej społeczności chce wyjść poza granice zwykłej zasiadki karpiowej, ograniczając jej pozytywne działanie tylko do samego pobytu nad wodą. Pomimo iż jesteśmy w stanie godzinami opowiadać o naszych sukcesach, porażkach i przeżyciach z tym związanych, mamy wielki problem, aby podzielić się tym wszystkim z szerszym gronem ludzi, tak samo pozytywnie zakręconych jak my. Być może wynika to z typowego lenistwa, dlaczego jednak materiały stworzone przez innych chłoniemy z prawdziwą przyjemnością? Powstało wręcz zapotrzebowanie na produkt, jakim jest relacja z karpiowej wyprawy, która oprócz elementów poznawczych i edukacyjnych czasami zawiera stałe fragmenty reklamowe – jak dla mnie, niestety! – takie czasy. Biorąc sprawy w swoje ręce, mamy możliwość tworzenia i kreowania kultury karpiowej, w której głównym elementem będzie idea połowu walecznej ryby połączona z jej wypuszczeniem, a nie docieranie do istoty sprawy przez dziesiątki zdjęć z rozwieszonymi za plecami łowcy banerami reklamowymi sklepów lub producentów sprzętu. Co najważniejsze, będzie to nasza historia i to my zdecydujemy o tym, w jaki sposób przedstawimy ją światu i co nas urzekło w jej przeżyciu.
Mam nadzieję, że udało mi się w jakiś sposób zwrócić Waszą uwagę na „tę” wersję karpiowania, która z aparatem w ręku i kilkoma chwilami spędzonymi przed komputerem może okazać się lepszą wersją tego, co na początku wydaje się być dla nas idealne. Prócz wymienionych przeze mnie dodatkowych korzyści wynikających z konieczności zwiedzenia łowiska i idącego za tym innego spojrzenia na wodę, macie możliwość stworzenia dodatkowego – wirtualnego – świata obrazującego naszą pasję. Świata przedstawionego naszymi oczami i słowem, którym tylko my sami potrafimy opisać to, co spotkało nas w obcowaniu z naturą podczas pogoni za karpiszonem.
Szczerze zachęcam do wzięcia sprawy w swoje ręce, przedstawienia historii Waszego życia i podzielenia się nią z innymi. To właśnie przez takie działanie istnienie czasopism o tematyce karpiowej ma rację bytu i służy do promowania czegoś więcej niż tylko towaru oferowanego do sprzedaży z przyklejoną metką. Ten towar nie posiada ceny, a jego wartość jest nieoceniona.