Blog
Karpiowy Hard Core
Minęła już ponad połowa wakacji, a ja nadal nie mogę zaliczyć ich do tych naprawdę udanych pod względem karpiowych zasiadek. Wstyd się przyznać, ale takich z prawdziwego zdarzenia było zaledwie trzy. Pozostało niecałe dwa tygodnie i zacznie się rok szkolny, a wtedy o dłuższych wyjazdach pozostanie tylko pomarzyć, dlatego trzeba było się zmotywować. Od dawna w mojej głowie krążyła myśl, aby spróbować swoich sił nad jedną z piękniejszych wód w okolicy. Ową wodą jest stary od dawna niefunkcjonujący kamieniołom, na którego widok aż ciarki przechodzą po plecach. Oczywiście tego uczucia doświadczy nikt inny jak karpiarz spragniony trudnych wyzwań. Pomysł jest!, Także trzeba zabrać się za całą organizacje tego przedsięwzięcia. Pozostaje wykonać kilka telefonów do odpowiednich ludzi a byli nimi Mateusz, Bartek i Krzysiek (stali bywalcy tej okolicznej perełki), wszystko idzie po mojej myśli, koledzy akceptują mój plan. Tydzień do zasiadki, należy się doposażyć w karpiowe smakołyki od Any Water. Po małych konkluzjach związanych z pomyłkami kurierskimi w dzień wyjazdu dociera do mnie 10 kg cudownie pachnącego towaru. Pozostało ułożyć tetris z wszystkich bagaży w samochodzie i ruszać w drogę.
O godzinie 18stej pojawiam się na cyplu gdzie czekają wcześniej wspomniani kompani. Przystępuje do rutynowych czynności, które każdy z nas dobrze zna. Po dwóch godzinach zestawy lądują w wodzie, w pobliżu zatopionych drzew także zaczyna się od razu ekstremalnie. Nareszcie możemy w spokoju usiąść i w pełni odprężyć. Jesteśmy pierwszy raz w takim składzie, więc do późnych godzin wymieniamy się spostrzeżeniami dotyczącymi połowu karpenów.
Pierwsza noc minęła na kilku „wziętkach” jak mawiał drugi kolega Krzysiek, lecz niestety nie u mnie. Rano słyszę kilka pików mojego delkima. Sprawcą całego zamieszania okazał się spory leszcz, którego wypiąłem przy samym brzegu. Kolejne dwa dni mijają na podziwianiu pięknych widoków i fotografowaniu ryb moich towarzyszy.
U mnie niestety nadal cisza do czwartku, gdy po południu słyszę dwa piknięcia sygnałka, stwierdziłem, że to wiatr i nie reagowałem. Po 15stu minutach znów kilka piknięć, tym razem reakcja zacięcie, od początku czuje duży opór, lecz ryba była już za zaczepem. Wszystkie próby uwolnienia jej z zaczepu idą na marne, mija godzina czekania licząc na to, iż ryba sama z niego wyjdzie, trzeba było urwać zestaw. Sfrustrowany całym tym zdarzeniem ponownie wywożę zestaw. Na kolejne branie czekam do piątkowego poranka, gdy w końcu udaje się przełamać złą passę. Wolny zjazd swingera w dół może świadczyć tylko o Azjacie na drugim końcu. Tak też było, kilka pamiątkowych zdjęć i ryba odpływa do swego królestwa.
W sobotni poranek nasze towarzystwo opuszcza kolega Mateusz, ja korzystając z tego faktu zmieniam wcześniej obławiane miejsce, które nie przyniosło pożądanych rezultatów. Moje zestawy stawiam w nieco bezpieczniejszych „sztelach”, choć jak się później okazało nie do końca. Po 30 minutach od postawienia, mega energiczny odjazd, kołowrotek niemalże się pali. Krótki stanowczy hol zakończył się moim pierwszym karpiem z tej magicznej wody, co prawda nie dużym, ale po tylu dniach bez piku nawet taki cieszy.