Blog
Szczęśliwa sobota na Krążnie
Wakacje to czas, który powinno się spędzić przede wszystkim z rodziną i przyjaciółmi. Ja miałem to szczęście spędzić tak właśnie tegoroczne wakacje. I ponownie jak w poprzednim roku w tym samym miejscu. Tym razem jednak zdecydowanie dłużej. Plan zakładał aż 12 dni nad przepięknym kaszubskim jeziorem Krążno. Już w zeszłe wakacje postanowiliśmy ponownie odwiedzić to łowisko, ale plan już był inny. Nie tylko połowić, ale spróbować zasadzić się na największe ryby żyjące w tym zbiorniku, czyli trafić okaz ponad 20-kilogramowy. Plan był zacny, oczekiwania też. Czy udało się go zrealizować? O tym już za chwilę.
Na łowisko dotarliśmy w godzinach porannych. Nasze stanowisko było jeszcze zajęte, więc w oczekiwaniu na jego zwolnienie, udaliśmy się na krótki spacer i mini wywiad wśród łowiących wędkarzy, aby dowiedzieć się o tym, co się dzieje ciekawego nad wodą. Z udzielonych informacji wynikało, że w ostatnich kilku dniach złowiono 2 okazy ponad 20-kilogramowe. Takie wieści napawały optymizmem. Około godz. 12 stanowisko się zwolniło i zaczęliśmy mozolne rozstawianie naszego obozowiska. Po 2. godzinach byliśmy już na wodzie i zaczęło się sondowanie, stukanie i rozstawianie markerów. Pierwsze zestawy powędrowały do wody około godz. 19. Potem już tylko kolacja i czas na sen po całonocnej podróży i męczącym dniu. Już tej nocy miałem pierwsze branie. Na zestaw KillKrill 24 mm + 18 mm cork pop-up połakomił się mały golasek. Tej nocy już nic więcej się nie działo. Następnego ranka w dobrym nastroju i przy wspaniałym widoku rozpoczęło się oczekiwanie na kolejne dźwięki sygnalizatorów.
Cały dzień upłynął w spokoju. Dopiero w nocy – podobnie jak dobę wcześniej zagrał sygnalizator i na macie pojawił się kolejny maluszek, z tym że niedużo większy od poprzednika. Ten osobnik zasmakował w zestawie Devil Krill o identycznym rozmiarze. Zresztą cała zasiadka oparta została na kulkach nie mniejszych niż 24 mm, ewentualnie podwieszonych mniejszym pop-upem. Takie rozmiary podyktowane zostały doświadczeniami z poprzedniego roku, podczas gdy na mniejsze zestawy lubiły się „wieszać” leszcze.
Dwa dni i dwie małe rybki, zatem czas na zmianę. Decyzja – zmiana głębokości jednego z zestawów i obfite zanęcenie. Pellet Halibut oraz Red Halibut w rozmiarach 15 mm i 20 mm, zalane boosterami i olejami zostały uzupełnione konopiami i kukurydzą (dla wszechobecnej drobnicy).
Jako przynęta powędrował zestaw Devila złożony z kulki 24 mm oraz fluoro pop-up neutral 15 mm , mocno nasączone dipem o zapachu DevilKrill. Na tak przygotowany zestaw i położony na głębokości 12 metrów połakomił się ponad 11 kilowy lustrzeń.
I choć korciło mnie wiele razy, by sprawdzić, co się dzieje z zestawem, to prawie 24 godzinne wyczekiwanie przyniosło efekt. Od tej chwili zestawy postanowiłem trzymać w wodzie nie krócej niż 36 godzin.
Niestety. Ten karp jakby zaczarował moje stanowisko. Przez następne 5 dni nie doczekałem się nawet jednego dźwięku sygnalizującego jakąkolwiek obecność ryb w moim obszarze. Próby skuszenia ryb różnymi zanętami i przynętami nie przyniosły efektów. Nawet próba łowienia na zig riga z powierzchni czy w pół wody nie dały pozytywnych rezultatów.
Pięć dni bez brania, gdy inni łowią. Różne myśli krążyły mi po głowie. Przynęta nie ta, błąd w montażu zestawu, czy może po prostu nie ma tu ryb. Żadna odpowiedź nie była satysfakcjonująca. W końcu po namowach Marcina przesunąłem jeden zestaw w kierunku jego stanowiska, a właściwie w jego obszar łowienia. Niezawodny KrillBerry i zanęta o tym samym zapachu poszła do wody. Czekam. Kolejne godziny upływają i dalej „echo”. Czas spać. Rano w sobotę ok. 6.30 wyrywa mnie ze snu dźwięk centralki. Możecie sobie wyobrazić jak to na mnie zadziałało po 5 dniach „postu”. Wyrwałem z łóżka jak wariat. Marcina nawet nie zauważyłem (jak się dowiedziałem później – mało go nie stratowałem). Wędka w rękę i do pontonu. Sam. Dopiero na wodzie zorientowałem się, że nie zabrałem kompana do pomocy. Nic – trzeba walczyć samemu. Po 10 minutach holu widzę rybę, a przy jej pysku kamień, który zamiast wylecieć z gumki, dyndał karpiowi przed nosem. Czarne myśli pojawiły się w głowie. Machnie pyskiem kilka razy i się wypnie. Trudno. Takie życie. Za błędy się płaci. Holuję dalej i po chwili widzę go na powierzchni. Myślę – ponad 15 kg ma. Uśmiech powoli pojawia się na ustach, ale spokojnie-myślę - jeszcze nie jest Twój. Kolejne odjazdy w głębiny, znowu podciągnięcie do powierzchni i w końcu po 30 minutach jest w podbieraku. Może ma te 20+, ale nie sądzę. Wracam do brzegu, gdzie Marcin przygotował worek, matę i tripoda do ważenia. Próbuję podnieść worek i zdziwienie. Tak osłabłem czy może... Nie, więcej nie myślę. Zważymy, to się okaże. Waga na tripod, worek z rybą na wagę i „zonk". Waga pokazuje error. Baterie padły-pomyślałem. Worek na matę, sprawdzam wagę, ale jest ok. Znowu powtórka z ważeniem i znowu error. Co jest? - myślę. Waga do 25 kg i error? Chyba, że…. Zaświtała mi taka myśl, że może, że jednak. No nic. Marcin wędruje po swoją wagę do 40 kg i ważymy od nowa. I po chwili szok. Waga wskazuje 27,8 kg. Niemożliwe!!! - mówię. Ponowne ważenie i wynik ten sam. Po odliczeniu worka (1,69 kg) zostaje całe 26,1 kg. Jestem w szoku. To niemożliwe!!! Osobisty rekord złowionego karpia i jednocześnie rekord łowiska. Takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko, a mi po raz pierwszy. Przeniosłem rybę do wody i zatelefonowałem do Tomka – właściciela łowiska. Po chwili jest. Jeszcze jedno ważenie dla potwierdzenia wyniku i czas na szybką sesję, by nie męczyć takiego pięknego karpia.
Oczywiście koledzy z teamu nie pozostali mi dłużni i zapewnili mi kąpiel razem z moim lustrzeniem.
Potem wspólne zdjęcie…
… i czas się pożegnać.
Potem już tylko przyjmowałem gratulacje od kompanów, rodziny i znajomych, którzy dowiedzieli się o połowie. W tym momencie zasiadka dla mnie mogła się skończyć. Osiągnąłem to, co zamierzałem i to z nawiązką.
Mój piękny lustrzeń połakomił się (jak pisałem wyżej) na zestaw KrillBerry: kulka 24 mm własnej produkcji z miksu KrillBerry oraz pop-up 18 mm o tym samym smaku, obtoczony w Ready paście KrillBerry . Przypon to łamaniec z hakiem Korda Wide Gap nr 2 . Poniżej zestaw przez wywiezieniem i po wyholowaniu karpia.
Miałem przed sobą jeszcze kilka dni łowienia. Choć udało mi się jeszcze przechytrzyć 2 karpie…
… to, pomimo że były ładne, nic nie mogło się równać z moim sobotnim połowem.
Nawet teraz gdy piszę dla Was tą krótka relację, to myślami jestem dalej nad wodą i w dalszym ciągu przeżywam ta piękną chwilę z kaszubskim lustrzeniem. Na długo pozostanie mi ona w pamięci. Każdemu z Was życzę podobnych wrażeń. Wiem, że ta woda nie pokazała mi jeszcze wszystkiego, dlatego, jeśli tylko to będzie możliwe, zawitam nad nią ponownie w przyszłym roku.
To nie była jedyna 20+ podczas tej zasiadki, ale o tym, w swoim reporcie i filmie będzie wspominał Marcin.
Z karpiowym pozdrowieniem
Tadeusz Kwiatkowski
Carp-World Team