Blog
Wyprawa na Rybnik
Wyprawa na Rybnik Mimo iż na zbiorniku Elektrowni Rybnik bywałem nie raz, ten pobyt od początku zapowiadał się zupełnie inaczej niż wcześniejsze. Tym razem był już planowany od listopada 2014 roku, kiedy to po raz pierwszy dostałem telefon od chłopaków, którzy chcieli pojechać nad tą wodę. Mimo, że nie znaliśmy się osobiście to chłopaki poprosili mnie o pomoc w przygotowaniu zasiadki w styczniu na rybnickim morzu. Wiedząc, że Tomek z naszego teamu też zawsze miał ochotę poznać ten zbiornik - zadzwoniłem do niego z propozycją wspólnej zasiadki wraz z chłopakami. Tak jak przewidywałem, Tomka nie trzeba było długo namawiać. Podczas grudniowego carp show spotkałem sie osobiście z Tomkiem i tam ustaliliśmy konkretną datę. Padło na 15-22 stycznia na zrzucie ciepłej wody. Po powrocie z Wrocławia zająłem sie rezerwacją, na ten termin były wolne stanowiska od 7 do 10. Stanowiska skrajne przypadły współtowarzyszom, ponieważ urlopy nie pozwalały im spędzić więcej niż 4 dni nad wodą. Natomiast 8 i 9 przypadło dla naszego teamu, gdyż te stanowiska pozwalały na rezerwację 7-dniową. Gdy termin mieliśmy już zaklepany na 100%, mogłem spokojnie zacząć przygotowania. Na ten tydzień zmagań z rybnickimi karpiami postanowiłem zabrać ze sobą dwie główne przynęty, na których zamierzałem bazować. Była to nowość Karela, którą zaprezentował podczas wizyty na show - Angry Plum oraz kulki własnej produkcji na bazie mixu Enzym Fish z dodatkami takimi jak mączka kryla , red fish , rozpuszczalny ekstrakt z wątroby glm , suszona krew , płynny pokarm wątrobowy oraz mega spice . Kiedy dotarły te niezbędne produkty zabrałem się za kulanie, ponieważ czas nieubłaganie biegł do przodu pozostawiając coraz mniej czasu do zasiadki. Gdy kuleczki były już gotowe mogły spokojnie leżakować I czekać do wyjazdu, a ja mogłem poświęcić swój czas na przygotowywanie pozostałych niezbędnych rzeczy nad wodę o tej porze roku. Dużymi kroczkami nadszedł dzień zasiadki, Z chłopakami wszystko ustalone. 8:00 na łowisku poza Tomkiem, który zdecydował się na przyjazd dzień wcześniej. Rano w dniu zasiadki, wyruszyliśmy nad wodę. W głowie cały czas biły się myśli jak to będzie, jakie będą efekty czy wszystko będzie ok, no i jakimi towarzyszami okażą się karpiarze, z którymi mieliśmy się spotkać nad wodą. Znaliśmy się tylko z portali społecznościowych oraz rozmów telefonicznych. Po przybyciu na miejsce, Vlodi I Radzio już czekali, po przywitaniu się z chłopakami i wodą nadszedł czas na rozpakowywanie gratów i wysondowanie łowiska. Poszło szybko i sprawnie. Zestawy postanowiłem umieścić około 320 m od brzegu, tuż za pasmem korzeni i tuż przed podwodnym kanałem, jaki tam przebiega. Na pierwszy zestaw użyłem dosyć dużej przynęty o smaku Angry Plum . Był to bałwanek składający się z kulek 21 i 18 mm tonących, które podwiesiłem 14mm pop-up. Na drugi zestaw poszły trzy tonące kulki własnej produkcji w rozmiarze 14 mm. Pierwszego dnia do zanęcenia użyłem ok 1,5kg Angry, 2kg moich kulasów i 2 kg pelletu. Po umieszczeniu zestawów nadszedł czas na integrację z chłopakami, co zdecydowanie pozwoliło mi rozwiać wcześniejsze obawy. Ekipa okazała się naprawdę zgrana i towarzyska. Pierwszy dzień mijał powoli. Ku końcowi każdy zawinął się do swojego karpiowego domku, aby po wyczerpującym dniu odpocząć. Jednak na naszym stanowisku cisza długo nie gościła. Tuż po godzinie 12 w nocy odezwał się mój sygnalizator. Branie!!! Wybiegam z namiotu zacinam i rozpoczynam hol. Po chwili dołącza do mnie Tomek, jednak po krótkim 10 minutowym holu ryba parkuje w korzeniach. Jak się okazało nie to jest największym problemem, lecz sieci żyłek, które pozostały w tych korzeniach po poprzednikach. Po podjęciu próby wyjęcia karpika z tych niecodziennych zaczepów rybka wygrywa. Cyprinus skusił się na Angry Plum umieszczone na głębokości 3.7m. Po ochłonięciu I zawiązaniu zestawów umieszczam go w tym samym miejscu, lecz reszta nocy przebiegała już bez pik u każdego z nas. O poranku podczas wspólnego śniadania tematem rozmowy było nocne branie oraz ciężkie warunki łowienia na Rybniku, które w większości opierają się o zakaz używania pontonu do holu ryby na tym akwenie. Dzień drugi przebiega, bez jakichkolwiek oznak, które wskazywałyby na branie. Zestawy leżą nietknięte od poprzedniego dnia. Powoli zapada noc, a my mamy wciąż nadzieje, że ktoś będzie wybiegał z namiotu pełen euforii. No i się nie myliliśmy, tuż około godziny 1 branie na ostatnim stanowisku, które zajmował Radosław. Po krótkim holu udaje się wyjąć pięknego, ale nie dużego karpia pełnołuskiego. Kolejna noc mija z jednym odjazdem, rybki ewidentnie nie współpracują z nami. Wstaje kolejny dzień…rozmowy przy kawce i zaczynam wyciągać pierwsze wnioski. Dotychczasowe brania były na łamańce ryby z słodkościami. Postanawiam zwinąć zestaw z moimi kulasami i zawiązać nowy - uzbrojony w moją kuleczkę 20mm, podwieszoną pływakiem Angry Plum. W ten sposób łamię rybno- wątrobową kuleczkę z pop-up śliwka- ryba – pieprz. Wywożę zestaw w to samo miejsce, dosypując do łódki garść Angry Plum i garść kulek własnej kombinacji. Zestawienie kulek, które okazały się być sukcesem Kolejny dzień mija bez pik. Zapada zmrok, a wraz z nim kolejny dzień integracyjny z chłopakami. Tuż po 22 ku zdziwieniu wszystkich zaczyna przygrywać piękna melodia mojego flajzar’a. Zacięcie – jest! Mimo, iż pogoda nie jest sprzyjająca, bo popaduje delikatnie zimny styczniowy deszczyk to sam hol rozgrzewa jak w lipcowe popołudnie. Czuję sporą rybę. 15 minut walki i karpiowaty dociera do podbieraka. Zestawienie kulek, jakie zastosowałem popołudniu dało niesamowity i niespodziewany efekt był to golec, którego waga wskazywała 17 kg. Jest!!!!!!! Po krótkiej sesji rybka wraca z powrotem do rybnickiego morza, a ja mogę spokojnie zająć się kolejną wywózką w to samo, szczęśliwe miejsce. Kolejna noc za nami. Rano okazuje się, że ta noc nie była nocą jednego brania, bo tuż nad ranem u Vlodiego było branie tym razem nie był to cyprinus, lecz 30 kilogramowy wielbiciel kulek - pan Sum. Tej nocy oprócz deszczyku, popadał śnieg. Niestety, około południa z białego puchu została przed namiotami tylko brązowa maź. Przed chłopakami to już ostatnia doba nad rybnickim zbiornikiem, choć brań nie mieli za dużo to wspólnie już okrzyknęli zasiadkę za udaną. Mimo, że nadszedł już wieczór i jeszcze jedna noc przed nimi, to nie napawają się już myślami, że coś jeszcze uderzy. Warunki atmosferyczne nie były sprzyjające, wiatrem zaczęło kręcić, ciśnienie skakać, a woda straciła 3 stopnie. Nic nie wskazuje na to, że wynik mógłby ulec zmianom, aż tu nagle Vlodi ma odjazd. Wszyscy się troszkę zdziwiliśmy, cuda się jednak zdarzają i podczas tej zasiadki udaje się im jeszcze dołowić kolejnego pięknego pełno łuskacza. Waga nie jest powalająca, ale biorąc pod uwagę całokształt to branie w tych warunkach robi wrażenie. Następnego dnia Radzio i Vlodi pakują się i udają w daleką trasę, bo aż do Elbląga, zapowiadając swój powrót do tych zmagań za rok. Wraz z Tomkiem po wyjeździe chłopaków gotujemy obiadek i zasiadamy w ciepłym namiocie przed tabletem - oglądając filmy. Kolejnego dnia postanawiamy zwinąć zestawy i po 48 godzinach leżakowania na dnie zmienić przynęty. Zestaw, który przyniósł mi 17-nastkę zostawiłem, natomiast lewy nieco zmieniłem stosując Hard hokkers 3xl wraz z pop-up o tym samym smaku, dopalając go w dipie, który sam wcześniej w domu przygotowałem. Żeby kulki szybciej wchłonęły dip, postanowiłem przyciąć wierzchnią warstwę. Przed zamoczeniem kulek opakowanie z dipem wkładam do gorącej wody, w okresie zimowym dipy zamarzają I stają się gęste, co spowalnia wchłanianie. Rozgrzanie go, przyśpieszy proces. Dip składający się między innymi z płynnego pokarmu extraktu wątroby I glm. Niestety, kolejny dzień od początku zasiadki mija bez pik. Ten również się do nich zalicza. Warunki pogodowe nie ulegają zmianie, co uświadamia nas w tym, że, mimo iż zostają nam jeszcze trzy noce łowienia to efekty mogą nie ulec zmianom. Trudno. Nawet z takim niefartem trzeba się zmierzyć i zrobić wszystko, aby usłyszeć, choć jeszcze tylko raz dźwięk sygnalizatorów. Tej nocy nad ranem budzi mnie delikatne pikanie sygnałków teamowego kolegi. Wybiegam z namiotu, a Tomek stoi już przy swoich kijach i patrzy na delikatnie popuszczającą się szpulę. Nagle ta strzela jak z procy klejąc swinger do kija. Zacina i jest! Siedzi! Po krótkim, niezbyt wyczerpującym holu ryba ląduje w podbieraku. Czas na ważenie, które pokazuje pięknego 13 kilogramowego pełnołuskiego karpia. Mimo iż karp nie był gigantem, miał swój urok przypominający piłeczkę no i co najważniejsze był to pierwszy rybnicki Tomka. Kolejne dwa ostatnie dni mijają bez jakichkolwiek piknięć, a zasiadka dobiegała końca. Mimo tego każdy z nas może ją zapisać do udanych. Przy tak słabej współpracy cyprinusów wszystkim udało się jednego przechytrzyć i zaliczyć pierwszego w tym roku, a moim towarzyszom także pierwszego na Rybnickim morzu. Poza tym pamiętajmy, że z każdej zasiadki nawet takiej o sporadycznych braniach możemy wracać z bagażem doświadczeń szczególnie po spędzonej w tak doborowym towarzystwie, jakie miałem okazję ugościć w moich stronach, za co szczególnie im dziękuję i zapraszam ponownie. Pozdrawiam Artur Karol Carp-World Team