Blog
Z marszu...
Tego wypadu nad wodę nie planowałem w ogóle. Wracając z wakacyjnych wojaży postanowiliśmy zajrzeć do Marcina i Krzysia na Gajdowe, gdzie odpoczywali przy wędkach, czekając na zbliżającą się szkółkę karpiową. Ja miałem się rozpakować w domu i dojechać do nich w środę wieczorkiem. Oczywiście bez wędek. Po przywitaniu i szybkiej kawie już mamy jechać do domu, gdy coś mnie tknęło i spytałem gospodarzy o stanowisko obok chłopaków. Okazało się wolne. Oczka mi się zaświeciły. Spojrzałem więc w stronę mojej kochanej połówki. Zrozumiała od razu, o co mi chodzi. Możesz zostać, ale wpierw musisz nas rozpakować – powiedziała. Tego mi nie trzeba było dwa razy mówić. Szybko do domu, wypakować rzeczy, błyskawiczne zakupy i powrót nad wodę. Rzadko się zdarza, aby jechać na zasiadkę z zasiadki. Coś na szczęście jeszcze w torbie zostało, aby móc w miarę połowić. KillKrill i KrillBerry to dla mnie podstawa na wszystkich wodach. Na trzecią wędkę postanowiłem założyć Devill Krill`a . Poza pva do łódki wsypywałem małą łopatkę mocno zalanego olejem pelletu i kilka kulek na każdy zestaw. Nie nastawiałem się kompletnie na ryby. Chęć posiedzenia nad wodą w doborowym towarzystwie to podstawa. Pozostało czekać czy coś się „uwiesi”
Pogoda zmieniała się co chwilę. Słońce i przelotne deszcze nie pozwalały zbyt długo siedzieć na dworze, a zimny wiatr pogłębiał uczucie zimna. Posiedzieliśmy do późnego wieczora od czasu do obserwując, jak junior holuje ryby. U mnie na szczęście cisza, bo zależało mi na odpoczynku po męczącej trasie. Niestety lub na szczęście o trzeciej nad ranem moja centralka dała o sobie znać. Coś wyciąga mi żyłkę. No to pięknie. Deszcz leje, a jakiś mały wariat pewnie połakomił się na KillKrill `a. Zakładam Downpoura i lecę holować. Długo, mokro i chłodno. Tak mogę opisać te 30 minut holu tego walecznego amura. Warto było. Jak zwykle fotka z nimi to sama przyjemność i próba uspokojenia ryby.
Po wypuszczeniu ryby postawiłem wędkę na cygnecie, ciuchy do suszenia, a ja do spania.
Nie niepokojony przez ryby spałem prawie do 10. Po śniadaniu czas na przewózkę zestawów i kawę. Pogoda się poprawiła, słoneczko przygrzewało, więc można było posiedzieć przy wodzie obserwując wygrzewające się ryby. O 14 kolejne branie. Tym razem do brzegu - czyli pewnie amur. Podnoszę wędkę i czuję duży opór. Po chwili mam wrażenie, że leader trze o kamienie. Wszystko jasne. Kolejny azjata na kiju. Lecz tym razem byłem pewny, że to nie amur. Paręnaście minut później w podbieraku lądu jesiotr. Nie lubię ich chyba, jak każdy, ale uśmiech zawsze gości na mojej twarzy, gdy go widzę. Jemu posmakował Devil Krill.
Sesja foto i czekamy na kolejne brania. Zostało niecałe 24 godziny do końca łowienia, bo później szkółka, więc wędki z wody. Przez cały dzień nic się nie działo. Na całej wodzie spokój (pewnie słoneczko), jedynie Krzyś od czasu do czasu miał jakieś brania.
Dopiero ok. 4 rano doczekałem się brania. Spokojny odjazd na KrillBerry sugerował przyzwoitą rybkę, bo maluchy (z doświadczenia) wyciągają żyłkę z kołowrotka jak szalone. Męczyłem się strasznie. Po ok. 30 minut holu mam branie na drugiej wędce. Tym razem ponownie KillKrill. Dwie ręce, dwie ryby i jak to holować. Pierwsza muruje przy brzegu, druga odjeżdża w głąb wody, więc decyzja jest jedna. Budzę Marcina, aby mi pomógł i po kolejnych 10 minutach mamy obie ryby na macie. Radość, że oba szczęśliwie doholowane była ogromna. Miesiąc temu na zawodach miałem 3 sztuki w 10 minut. Teraz dwie. Samo szczęście.
To były ostatnie złowione przeze mnie ryby na tej nieplanowanej zasiadce. Dwa dni i cztery ryby na macie – wspaniale.
Dziękuję Ci moja kochana żono, że mogłem tak od razu wyskoczyć nad wodę. Kolejny raz to chyba dopiero jesień. Obowiązki służbowe, a przede wszystkim rodzinne są na pierwszym miejscu w czasie wakacji.
Z karpiowym pozdrowieniem
Tadeusz Kwiatkowski
Carp-World Team