Przeglądając w internecie strony poświęcone karpiowaniu trafiłem na informacje o Waszym konkursie i pierwszy raz w życiu postanowiłem wziąć w czymś takim udział. Wprawdzie nie mam długoletniego stażu w karpiowaniu, ale sądzę, że jego brak nadrabiam żarliwością pasji.
Od szkoły podstawowej niemal cały swój wolny czas dzielę między hobby, którym jest piłka nożna i wędkowanie. O ile pierwsze przysparzało mi sporo popularności u płci przeciwnej, o tyle drugie - wprost odwrotnie. Dziewczyny chętnie chodzą na mecze i kibicują swoim partnerom, ale zupełnie nie chcą jeździć na ryby i spędzać całych dni, a zwłaszcza nocy nad wodą, gdzie często jest zimno, komary tną, pogadać sobie nie można. Na szczęście jednak ja wreszcie trafiłem na taką, która godzi się mi towarzyszyć, nie brzydzi się nakładać robaka na haczyk i nie zmusza do dokonywani wyborów: albo ona, albo ryby. A wiem, że nie wszyscy moi kumple mają tak dobrze.
Ale do rzeczy.
Karpiowaniem „zaraziłem się” stosunkowo niedawno, około trzech lat temu. Pamiętam, że to był maj i straszy kuzyn zaproponował mi wspólny wypad nad jezioro w ramach odreagowania maturalnego stresu. Zgodziłem się od razu, bo faktycznie byłem już zmęczony egzaminami, miałem wszystkiego dość i potrzebowałem relaksu. Poza tym byłem ciekaw, jak wygląda zasiadka karpiowa. Karpie kojarzyły mi się ze stawami hodowlanymi, a w takich łowić to przecież, jakby polować na karpia w supermarkecie. Na szczęście kuzyn zabrał mnie nad „prawdziwe: jezioro – oczywiście legalnie, bo jest członkiem PZW i nie zhanibiłby się łowieniem niezgodnym z prawem.
Tak, więc zaopatrzyłem się w niezbędny sprzęt i pojechaliśmy nad wodę ( mieszkam w Lubuskim, są to tereny bogate w łowiska PZW). Kupiłem kulki proteinowe, pellet, kukurydzę i konopie.
Zanętę zrobiliśmy nad wodą, kuzyn pokruszył kulki, po czym wymieszał je z pelletem, ziarnami i zalał je jakimiś płynnymi atraktorami. Wysondowaliśmy miejsce, które zanęciliśmy i położyliśmy zestawy.
Wierzcie lub nie, ale tym pierwszym razem dopisało mi szczęście. Może, więc jest jakieś ziarnko prawdy w powiedzeniu o graczach, którzy rzekomo zawsze wygrywają podczas pierwszego pobytu w kasynie? Pierwszy karp, którego za którymś podejściem wyciągnąłem z wody, ważył 9.15 kg i był największym okazem ryby, jaki kiedykolwiek do tej pory złapałem.
Oczywiście przeżyłem niezwykłe emocje. Serce mi waliło, ręce drżały i bardzo żałowałem, że nie ma ze mną taty, któremu mógłbym się pochwalić. On, jako pierwszy zabrał mnie ryby jak byłem dzieckiem. Ze wstydem wyznaję, że w pierwszym odruchu chciałem porwać karpia, wsiąść do samochodu i wracać do domu z tak wspaniała zdobyczą.
Ale gdy rozejrzałem się wokół, zobaczyłem wzrok moich towarzyszy utkwiony we mnie wyczekująco i… już wiedziałem, że jeśli to zrobię będę wykluczony z ich grona na zawsze.
Zrobiłem, więc kilka zdjęć, zdezynfekowałem ranę, bo haku i z żalem wypuściłem karpia z powrotem do jeziora. Dziś już nie mam z tym problemu, sądzę, że dotarła do mnie idea karpiowania, a w ogóle to zauważyłem również, iż karpie przestały mi smakować i nie jadam ich nawet w wigilię, ku wielkiej rozpaczy mamy, która przyrządza z ryb prawdziwe pyszności.
Czym więc jest dla mnie karpiowanie? W sumie chyba najmniej sposobem na miłe spędzanie czasu. Bardziej cieszę się, że zdobyłem dzięki niemu wielu nowych znajomych, którzy nie pukają się w czoło, gdy opowiadam o wędkarskich sprawach, nie pytają, co ja w tym widzę i czy nie szkoda mi pieniędzy na sprzęt. Jestem dumny z przynależności do towarzystwa karpiarzy, bo według mnie stanowią oni elitę wśród łowiących ryby.
Lubię testować nowe przynęty karpiowe ( w tym roku miałem przyjemność testować kulki od Pawła Szewca Secret Forest, dzięki którym złowiłem parę ładnych okazów), śledzę branżowe wydawnictwa i staram się poszerzać swoją wiedzę. Nie ukrywam, że przyjemnie jest udzielać rad starszym i bardziej doświadczonym kolegom, choć raczej staram się z tym nie przesadzać.
Ale nic nie zastąpi tej adrenaliny, która towarzyszy wyciąganiu z wody kolejnych okazów i rywalizacji, komu z nas tym razem przypadnie w udziale symboliczne „ zwycięstwo”.
Czuję też satysfakcje z tego, że podkarmiam ryby, że dzięki mnie one rosną i żyją. Mam wrażenie, że rozpoznaję te, które już kiedyś złowiłem, a one rozpoznają mnie i łączy nas jakaś więź, niemożliwa do osiągnięcia w relacji: myśliwy – zwierzyna.
Łukasz Żurawiński
Artykuł bierze udział w konkursie "Czym jest dla mnie wędkarstwo karpiowe?"