Blog
Droga do marzeń
W chwili obecnej w naszym pięknym kraju organizuje się bardzo wiele imprez karpiowych głównie zawodów. Każda impreza to możliwość poznania wielu ciekawych ludzi, zdobycia nowych doświadczeń ale również kwalifikacji do najważniejszej imprezy czyli Finału Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Karpiowym Polish Carp Masters! Razem z moim kompanem Mariuszem również postanowiliśmy spróbować swych sił w jednej z takich imprez – Drugim Super Pucharze Jet Fish.
W losowaniu jako drużyna „Mariusze” udało nam się wylosować stanowisko nr 5. Najlepszym określeniem ww. miejscówki były słowa organizatora Witka – „miejsce ciekawe, albo połowicie albo zakończycie o kiju”!
Losowanie zakończone trzeba brać się za sondowanie. Z racji ograniczenia przez regulamin dystansu wywózki do 150 m włączamy GPS i wypływamy na wodę odmierzając i znacząc maksymalny dystans połowu i zaczynamy sondowanie. Odnajdujemy kilka górek ale najciekawsze miejsca znajdują się na 170- 180 m gdzie znajdował się głęboki rów i łagodne stoki wychodzące na płytszą wodę. Miejsce wręcz książkowe ale ustalamy że nie będziemy ryzykować wykluczenia z zawodów i zestawy umieścimy na odnalezionych innych miejscówkach które znajdują się w dopuszczalnym dystansie. Wiele drużyn jak to zwykle bywa „poszybowało” nawet i na 250 m spotykając się na środku zbiornika ale cóż to ich problem niech obławiają ta samą miejscówkę wspólnie wszystkimi zestawami.
Absolutna klasyka – GLM
Miejsca wybrane więc czas na zanętę. Z racji tego iż wiosna delikatnie mówiąc nie była za ciepła postanowiliśmy postawić na niewielką dawkę kulek z orzechami tygrysimi i pelletem kryllowym który swoją pracą miał długo wabić ryby w łowisko. Postawiliśmy na sprawdzone smaki GLM, Squid. Ok 2 kg orzechów tygrysich przygotowanych na słodko, i po ok. 2 kg kulek na kij wydawały nam się słuszną dawką jak na poziom temperatury wody jaką mieliśmy w łowisku. Niby niewiele ale przecież w dowolnym momencie można donęcać więc postanowiliśmy czekać na brania.
Pellet Kryll by szybciej wabić ryby w łowisko
Squid – czyli to co miśki lubią najbardziej.
Pierwszej doby nie mamy żadnych brań, a rześki i mglisty poranek tylko utwierdza nas w przekonaniu, że w naszych miejscówkach może być problem z rybami. O 12 w południe mamy pierwsze branie i niewielki karp o masie 5,2 kg zostaje wpisany na naszą listę startową. Jedna jaskółka wiosny nie czyni ale daje nadzieję na następne.
Szybka zmiana zestawów i łowimy dalej. Z racji niskiej aktywności ryb chcę sprowokować karpie do szybkiego ataku przynęty dlatego kulki zakładane na włos dipuję po prostu w ekstrakcie GLM!
Ekstrakt GLM – dla mnie nr 1 zawsze!
Teoretycznie metoda się sprawdza i na macie ląduje kolejny karp tylko jego masa 5,1 kg nieco psuje nam humory ale…. Trzeba walczyć. Ponownie operacja dipowanie i na włosie ląduje bałwanek z kulek o rozmiarze 21 mm + 15 mm ale tym razem 20 m w prawo od miejsca gdzie brały małe karpie.
Klasyka z dłuższym włosem.
Postanawiam zwiększyć nieco długość włosa licząc na branie większych ryb. Zestaw do wody kolistym nęceniem uzupełniam porcję zanęty i wracam na brzeg.
Miejsce i taktyka okazują się trafne i na macie melduje się wreszcie karp o wadze 12,2 kg. O to nam właśnie chodziło, to chyba to miejsce. Porcja zanęty zestawy konsekwentnie donęcamy sprawdzonymi kulkami i czekamy na kolejne brania.
Jest kolejny!
Siedząc przy namiotach słyszymy pojedyncze piknięcia sygnalizatora które zmieniają się w ciągłe pipipiiiii. Łapię za kij i ryba siedzi. Procedura uruchomiona – zakładamy kamizelki, Mario odpala papierosa (jak mnie to drażni brrrrr!!) wsiadamy do pontonu, podbierak do boku i wypływamy. Odjazd, przytrzymanie, odjazd, podciąganie przeciwnika, strzałówka na kołowrotku, odjazd, przytrzymanie, ryba do góry, podbierak, piąteczka ryba jest nasza – wracamy do brzegu.
Brania stają się coraz częstsze i co ciekawe następują tylko w dzień co jest dla nas w sumie wygodne i pozwala nam odpocząć w nocy. Kolejne dzień i kolejny raz za razem realizujemy naszą procedurę.
Kolejna szczęśliwie wyholowana ryba pozwala nam wreszcie wyjść na prowadzenie, spokojnie i konsekwentnie realizujemy taktykę jaką obraliśmy bo wiemy iż nie tylko my mamy w miarę regularne brania i każda ryba będzie decydowała o zwycięstwie.
Łowimy coraz większe ryby. W ciągu jednego popołudnia po kilku szybkich braniach mamy złowione ok 60 kg ryby a to tylko jedno popołudnie!!
To jest jak sen, biorą naprawdę spore ryby a taktyka selekcji sprawdza się w zupełności i na macie ląduje karp o masie 17 kg!!! Jest dobrze a nawet bardzo dobrze!!!!
Hol, za holem, ryba za rybą, ale jedna ryba nas zaskakuje, a może bardziej mojego kompana. Standardowo odjazd tym razem na kiju Mariusza, procedura, siedzimy na pontonie niby ryba niewielka ale… Siedzimy na pontonie szykujemy się do podebrania, a karp robi zwrot i jedzie ze szpuli aż miło. Mój kompan się obraca i mówi „ patrz Mario on jedzie!!!!!!” Dla wielu to normalka ale wierzcie mi mojemu kompanowi jak jedzie na zakręconym hamulcu to tylko duża ryba. A tu na macie okazuje się że to karp ledwie 10,4 kg.
To co wyprawiała i jak walczyła ta ryba naprawdę zapadnie na długo w mojej pamięci. Rycie w dno, trzeszczenie i szarpanie kijem, odjazdy sprinterskie, obłęd i dzikość w czystej postaci! Niesamowity hol zakończony skutecznym podebraniem. To jest to!
Brania są już bardzo regularne a my przekraczamy magiczną granice 100 kg złowionych ryb.
Odwiedzają nas znajomi którzy również chcą zobaczyć branie na żywo. Godzina 15 i po pysznym obiadku – dzięki Kamil!! – rozpoczynamy żniwa.
Wyciągamy kolejne ryby które lądują w worku. Wywózka, powrót na brzeg i jest branie! Nie wysiadam z pontonu i holujemy kolejne ryby. Tym razem walka nie jest dynamiczna ale czuję że będzie koń. Męczymy się przez dłuższą chwilę z rybą a na brzegu już nam machają sąsiedzi bo mamy odjazd!!!!!! Pełna rola i wciąż jedzie. Dokręcam hamulec ryba wychodzi na powierzchnię, Mario zagarnia i pędzimy do brzegu bo sygnałek wciąż pika.
Nasz największy!
Wyskakuję z pontonu i biegnę zaciąć. Łapię za kij – lekkie podcięcie i siedzi. Rozpoczyna się kolejna walka. Mój kompan pakuje wcześniej wyholowanego karpia do worka, ja zmagam się z rybą, szybko wskakujemy do pontonu i znów procedura.
Ostatniego ranka zawodów dokładamy do naszego wyniku jeszcze karpia o masie 14 kg i wygrywamy zawody łowiąc 169,3 kg ryb.
Niesamowite zawody na których złowiono aż 3 ryby pow. masy 20 kg.
Dla nas zasiadka życia wręcz. Taki połów i to w czasie zawodów przy dużej presji ogólnej na zbiorniku, jesteśmy bardzo zadowoleni i szczęśliwi bo jedną z nagród jest udział w Finale PCM2015!!!!
Piękny ręcznie rzeźbiony Super Puchar Jet Fish trafia w nasze ręce, coś wspaniałego, naprawdę niesamowita nagroda która będzie zawsze kojarzyć mi się z tymi pięknymi chwilami jakie były już za nami ale również i przed nami, bo we wrześniu będziemy mieli szansę walczyć o Mistrza Polski w wielkim finale organizowanym przez Polską Federację Wędkarstwa Karpiowego!!
Przygotowania do tej imprezy zaczęliśmy z Mariuszem w kwestii planowania już niemal po samym Super Pucharze Jet Fish, natomiast były to tylko rozważania dotyczące taktyki jaką mamy obrać. Miałem milion pomysłów jak podejść do tematu w zależności od miejsca, pogody, wiatru, natomiast było tak wiele niewiadomych, że nie byliśmy w stanie ustalić jednej trafnej taktyki. Oboje byliśmy zgodni tylko w jednej kwestii – formuła rzutowa zawodów sprawi że kluczem do wszystkiego będzie losowanie. 44 ekipy to istny tłum na zbiorniku Dębowa i to właśnie losowanie – jednokrotny wybór losu – miało decydować o wszystkim.
Z barku czasu i chęci wynagrodzenia rodzinie dłuższą rozłąkę przygotowania zacząłem dopiero w piątek tuż przed zawodami. Przygotowanie kulek, pakowanie, sprawdzenie wszystkich potrzebnych rzeczy – wszak formuła rzutowa narzucała konieczność doposażenia się w niezbędny sprzęt do nęcenia. Niestety przewijanie żyłek na cieńsze zostawiłem już sobie na niedzielę po losowaniu – trudno najwyżej później położymy się spać ale wszystko na poniedziałkowy start zawodów będzie gotowe.
Uczestniczy Finału PCM 2015
Rozpoczęcie zawodów odbyło się w niedzielę 6 września, wiele osobistości regionu i PZW zjawiło się by uroczyście rozpocząć najważniejsze zawody organizowane w naszym kraju. Przed losowaniem każdy się denerwował i liczył na najlepsze stanowisko. W naszej drużynie to ja niestety jestem odpowiedzialny za losowanie i zawsze jest to dla mnie najbardziej stresujący moment. Wiele numerów jakie nam się marzyły już zostało wyjętych więc jako 32 drużyna losująca liczyliśmy już na to by tylko nie trafić najtrudniejszych miejsc.
Losowanie.
Po zamieszaniu ręka w wiaderku z numerkami wyciągam stanowisko nr 11!
Nie jest najgorsze choć nigdy to miejsce nie przyniosło zwycięstwa w zawodach. Nie jest źle ale nie jestem zadowolony z miejsca jakie nam przypadło w udziale ale cóż trzeba walczyć. Pojechaliśmy razem z Mariuszem na stanowisko zobaczyć jak to wygląda i okazuje się że nie jest chyba aż tak źle jak myślałem. Otwarta i głęboka woda przed nami, wiatr się obrócił i wieje nam w twarz, w czasie zawodów ma się zmienić i wiać w kierunku „wysokiego brzegu” chyba nie będzie najgorzej. Front jaki przechodził z zimnym powietrzem i deszczem mieliśmy nadzieję że zepchnie rybę z płycizn w kierunku głębszej wody co pozwoli nam złowić parę sztuk ale to tyle teorii na pocieszenie dopiero po poniedziałkowym sondowaniu będziemy wiedzieć więcej co w wodzie „piszczy”.
Wracamy na stanicę by pogadać ze znajomymi z innych drużyn którzy ściągnęli z różnych stron polski. W Tymbarku którego zamówiłem mam bardzo ciekawą „wróżbę” – PRZEKRACZAMY WSZELKIE GRANICE!
Niby nic a kapsel ten stał się dla nas natchnieniem i motywacją by walczyć o tytuł Mistrza Polski do samego końca! Również widok medali, pamiątkowych pater dla zwycięzców sektorów no i najważniejszej nagrody specjalnej czyli opłaconego startu WCC 2016 budził w nas chęć walki i woli zwycięstwa tak zacnych nagród i tytułu!
W poniedziałek budzik ustawiamy na 5:30 rano. Pobudka szybkie pakowanie rzeczy do auta, śniadanie w biegu i ruszamy zameldować się na stanicy Hula Gula celem sprawdzenia obecności drużyn i wyruszenia na stanowiska.
Nasze stanowisko nr 11
Miejsce logistycznie mamy dobre więc podjeżdżamy samochodami i zaczynamy budować obozowisko.
Kilkanaście minut i namioty stoją gotowe. Dwa „bunkry” ustawiamy tak by widzieć kije ale również i nasze stojaki. Biorę prawą stronę, Mario lewą. Przygotowujemy naszego Kolibri i czekamy na 8:30 by móc wypłynąć w celu sondowania łowiska. Zabieramy GPS by mieć informację o odległości dzielącej nasze stanowisko od planowanych miejscówek i miejsc ustawienia markerów. Typujemy 2 miejsca i wracamy szybko na brzeg aby sprawdzić czy sięgniemy ich z rzutu!! Tak, tak wydawać by się mogło że to dziwne ale silny wiatr bardzo nam utrudniał sondowanie i musieliśmy mieć pewność, że w takich warunkach ekstremalnych które wręcz kręciły naszym pontonem dorzucimy do markerów i prawidłowo postawimy na dnie zestawy.
Kilka rzutów i jest OK, Mario sięga bez problemu markera ja również chociaż jest to już niemal max moich możliwości rzutowych. Stawiamy w miejsce bojek H markery tubowe i przechodzimy do nęcenia. Do dyspozycji mamy klasykę czyli kulki GLM średnica 20 mm, pellet Kryll 20 mm, orzechy tygrysie przygotowane na słodko oraz nowe kulki które testuję od jakiegoś czasu, a które pojawią się niebawem w naszej ofercie. W sumie rzucamy po ok. 3 kg kulek na marker, ok. 2 kg orzechów i ok. 2 kg pelletu Kryll. Z informacji jakie do nas spływały od sędziów i innych zawodników okazuje się, że zanęciliśmy „bardzo” punktowo bo niektóre drużyny sypały po 100 kg a nawet i ponad 200 kg na pierwsze nęcenie!!
Po zanęceniu czekamy na sygnał do zarzucania zestawów i rozpoczynamy naszą walkę o tytuł mistrza Polski. Noc mija bez brania ale drugiego dnia o poranku melduje się u nas pierwsza ryba o masie 10,8 kg.
Nasza pierwsza ryba zawodów.
Ciężki hol, ucieczka w trzciny, płoszenie ryby podbierakiem żeby wyszła na otwartą wodę, to są właśnie uroki łowienia z rzutu! Niby same problemy ale jednak ma to swój smaczek i to coś co sprawia, że człowiek cieszy się z każdej ryby jakby to była ta jedna wyjątkowa.
Po wyholowaniu zarzucamy zestaw co nie jest proste w tak silnym wietrze i zaczynamy donęcanie kobrą. W tym miejscu niektórzy mogli by powiedzieć przecież są spomby ale z informacji jakie mieliśmy spomby niestety płoszą ryby na tym zbiorniku, a nie chcieliśmy wypłoszyć stada jakie liczyliśmy że odwiedziło nasza miejscówkę. Myślę, że właśnie rozsiewanie zanęty – kulek przy pomocy kobry idealnie wpasowało się w nasze miejsca i taktykę jaką obraliśmy. Z prawej strony sąsiedzi ze stanowiska 10 zostawili nam na otwartej wodzie sporo miejsca skupiając się na obłowieniu skraju trzcin gdzie widzieli obecność karpi i skąd mieli brania. Wiatr wiejący z otwartej wody wpychał nam ryby na markery przez co mieliśmy brania zaczynające się „z prawej” co ewidentnie świadczyło o tym że ryby wchodzą od otwartej wody w nasze nęcone miejscówki. Ta kombinacja czynników i taktyka którą myślę że trafnie dobraliśmy do naszego stanowisko spowodowało, iż brania mieliśmy dosyć regularne i kolejne ryby meldowały się na naszych matach. Jak wyglądała nasza droga do zwycięstwa i codzienna ciężka praca na stanowisku, donęcanie, hole i wyczekiwanie następnych brań – zobaczcie to wszystko na naszej relacji filmowej. Zapraszamy!
PCM - Polish Carp Masters
Byliśmy i wygraliśmy tegoroczne Mistrzostwa Polski w karpiowaniu.
Finał odbył się jak co roku na akwenie Dębowa w którym uczestniczyło 44 drużyn z całej Polski.
Źródło: http://bait-zone.pl/droga-do-marzen/