Blog
Michał Cebulak - podsumowanie sezonu 2015
Początek roku...
Co tu dużo ukrywać, styczeń nie jest u mnie miesiącem wypraw wędkarskich, a raczej planowania wyjazdów oraz przygotowywania się do nadchodzących imprez branżowych, szczególnie Rybomani w Poznaniu.
Podczas targów można było mnie spotkać na stanowisku firmy D.A.M, z którą współpracuję i której pomagam na polskim rynku. Targi, jak zawsze jest to świetna impreza, na której można spotkać wielu wspaniałych ludzi. Pamiętam tłumy, które przewijały się przez nasze stoisko i przepraszam wszystkich tych, z którymi nie dałem rady porozmawiać. Pracy było naprawdę sporo. Lubię takie klimaty. Dzięki targom mam możliwość poznania i spotkania wielu osób, z którymi, prawdopodobnie ciężko byłoby spotkać się bezpośrednio nad wodą.
Targi mają to do siebie, że szybko się kończą - niestety. Po takiej imprezie głód karpiowania zawsze wzrasta jeszcze bardziej. Teraz nie pamiętam dokładnie, jaką mieliśmy pogodę na północy i czy był lód, czy już go nie było, ale sezon rozpocząłem prawdopodobnie 28 lutego w sobotę, na mojej małej, półdzikiej wodzie niedaleko Gdańska. Dokładnie pamiętam ten dzień – pogoda była beznadziejna – pochmurna, zimna i wietrzna. Pojechaliśmy z kolegą na jedną nockę z nadzieją, że a nóż... Jednak rozum dawał jasno do myślenia, że w tak tragicznej pogodzie nic nie złapiemy i tak się właśnie stało. Wróciłem do domu i chyba po tygodniu, a może po dwóch wyrwałem się znowu nad tą samą wodę. Tym razem czas pozwolił tylko na jednodniową zasiadkę, taką na szybko od rana do wieczora. Pogoda znowu była identyczna, woda miała kilka stopni powyżej zera i karpie miały mnie w nosie. Początek wczesnego sezonu był u mnie trudny. W okolicach 10 kwietnia dużą ekipą ruszyliśmy na Miłoszewskie. Wybraliśmy się w piątek, pogoda sprzyjała – piękne słońce, błękitne niebo… czuło się wiosnę, pomimo niskiej temperatury powietrza. Pamiętam, że woda miała wtedy około 7-8 stopni. Trzy dni nad wodą i jedna rybka na całą ekipę - około 10kg. Kiedy w niedzielę szykowaliśmy się już do powrotu, przyszła zmiana pogody i przeraźliwie mocno wiało w przeciwległy narożnik jeziora. Urywało głowę, fale na brzegu tworzyły ogromną pianę. Tego dnia przyjechali znajomi i z tego miejsca ciągnęli dosłownie rybę, za rybą. Pamiętam, jak opowiadali, że na echo było aż czarno od stojących karpi.
Minęła wczesna wiosna i przejdę do miesiąca maja. Już od roku mieliśmy zaplanowany start w zawodach organizowanych przez Świat Karpia. Pod koniec miesiąca odbyła sie ta impreza, na której startowało ponad dwadzieścia ekip. Stanowisko, które wylosowaliśmy było średnie – nie najgorsze, ale mogło być lepiej. Zanim przejdę do wyników, muszę przyznać, że takie imprezy powinny być organizowane częściej. Wspaniała atmosfera i wesołe towarzystwo umilało czas zawodów. Z tego co pamiętam zacząłem właśnie wtedy testować nowości na rok 2016 marki Stalomax, z która podjąłem współpracę. Całe zawody nie obfitowały w brania ryb. Mięliśmy trzy brania z czego udało się wyholować dwa karpie, które ostatecznie dały nam drugie miejsce. Pamiętam, że nie wiedzieliśmy, na którym miejscu znajdujemy się do ostatnich minut zawodów, ponieważ przez ostanie 24h nie zdołaliśmy nic dołowić.
W czerwcu postanowiłem wrócić nad wodę, na której otwierałem sezon. Znajomy czekał na mnie od czwartku, bo wtedy miałem się zjawić, jednak sprawy osobiste pokrzyżowały te plany i dojechałem w piątek o świcie. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej pogody – słońce pięknie świeciło i było bardzo ciepło. Rozpakowałem się bez pośpiechu, później przyszli znajomi i miło się z nimi gawędziło. Standardowo wywoziłem zestawy – na spokojnie, bez zbędnego kombinowania. Do niedzieli udało się złapać, bodajże cztery karpie w tym ładnego pełnołuskiego. Pamiętam jeden z poranków, chyba ostatni niedzielny kiedy holowałem rybę około piątej nad ranem i dostrzegłem około 50 metrów ode mnie na całkowitej płyciźnie o głębokości może pół metra spławki. Po wyholowaniu karpia, momentalnie z małą PVA rzuciłem tam zestaw. Minęło około pięciu minut i był odjazd. Co ciekawe, była to największa ryba wyjazdu, wcześniej wspominany pełnołuski.
Lipiec rozpoczął się kolejnym wyjazd na Miłoszewskie. Tym razem wybrałem stanowisko, na którym jakimś dziwnym trafem zawsze jestem tylko raz do roku. Dojechał do mnie kompan z Bydgoszczy i zaczęliśmy łowić. Zestawy miałem ułożone w samym zielsku i na jego granicy. Pierwszej nocy przeszedł mocny front z deszczem i burzą. Oczywiście w momencie największej ulewy było branie. Ryby nie dało się wyholować. Wszystkie zestawy miałem w dużej i bujnej roślinności, więc przy każdym braniu - ponton. W warunkach pogodowych, jakie panowały, nie było to bezpiecznie, dodatkowo noc, zbliżająca się burza więc odpuściłem. Bezpieczeństwo jest najważniejsze. Około piątej rano, może nawet trochę przed obudził mnie silny odjazd. Lekko zaspany wygramoliłem się ze śpiwora, obudziłem kolegę i na ponton. Bez większych problemów udało się wyholować rybkę, a waga wskazała 16,6kg. Jest nieźle! Wywozimy ponownie. Nie minęło trzydzieści minut i jedzie znowu. No to co? Ponton i płyniemy. Ten hol pozostanie na długo w mojej pamięci, bo był on jednym z najtrudniejszych do tej pory. Ryba zaparkowała na około pięciu metrach w przeogromnej gęstwinie roślin. Siedzieliśmy na pontonie, nie czułem ryby na wędce. Postanowiłem, dać jej całkowity luz i modlić się, że wyjdzie - niestety nie wyszła. Szybka decyzja, że trzymam wędkę, a partner złapał grubą 0,5mm strzałówkę dłonią i rękoma ku górze, zaczął wyjmować cały zestaw. Poczuliśmy rybę! Jest jeszcze! Oczom ukazał się nam potężny krzak roślinności i szeroki grzbiet. Pierwsza myśl WOW jest duży. Mateusz zaczął wyrywać krzaki, bo nie dałoby rady podciągnąć zestawu, aby bezpiecznie podebrać rybę. Wyobraźcie sobie ten moment - w jednej chwili Mateusz który walczy z krzakami na zestawie, a na końcu haka widoczna cały czas z pontonu duża ryba. Szczęście w nieszczęściu było takie, że ciężarek nie wypiął się niestety, jednak klips zjechał z krętlika po strzałówce, a to w nim zaplątał się cały ogromny krzak roślinności. Od klipsa z roślinkami do przyponu było jakieś półtora, dwa metry i ryba cały czas bezpiecznie i mocno była zacięta. Udało się ją podebrać i waga wskazała 20,35kg. Ogromne szczęście, piękna ryba i tak emocjonujący hol - wspaniale.
W lipcu jeszcze pojechałem całkowicie urlopowo i wakacyjnie z narzeczoną na typową komercje. Prąd, prysznic, dach nad głową tego kobieta często wymaga, a jak można połowić jeszcze karpie i spędzić czas z najbliższymi to takie wody się przydają.
Sierpień tu już dużo się nie działo, zresztą pamiętacie ten upał i żar z nieba. Nawet nie pamiętam gdzie mnie poniosło.. chyba była to moja mała woda. Tak, na pewno, bo przypominam sobie, że w te ogromne upały karpie stały w zatoczce, na mulistym dnie. Grzały się całymi dniami. Nic nie skłaniało ich do brania. Jedynie między czwartą a piątą rano, każdego dnia były regularne brania tylko z wejścia do zatoki. Sądzę, że ryby w tych godzinach wchodziły na całodniowe solarium i tylko wówczas pobierały pokarm.
Początek jesieni i mój udział w Pomorskich Mistrzostwach Karpiarzy. Udany start, drugie miejsce. Znowu sporo radości i pozytywnych emocji.
Sezon zakończyłem nad Krążnem z temperaturą już poniżej zera, a rybki nie chciały już współpracować.
Tak mogę w skrócie opisać wybrane wyjazdy z minionego roku. Dla mnie był on bardzo pozytywny - piękne ryby, nowe doświadczenie. Rok 2016 rozpocznę identycznie na targach Rybomania w Poznaniu. Szczególnie zapraszam na stoiska marek D.A.M i Stalomax z którymi współpracuję, a mnie będziecie mogli spotkać tym razem na stoisku Stalomax/Carp Only. Do zobaczenia!!