Blog
Powrót po "Czarnego Bandziora" - Rafał Bartkowiak
Ilu z nas, posiada w sobie tyle samozaparcia i chęci, by powrócić po rybę, którą miało się okazję zaobserwować spławiającą się gdzieś na wodzie, bądź chyba co gorsze, już się ją miało na haku i tylko jakiś fatalny błąd lub zbieg okoliczności nie pozwolił nam, by wylądowała w naszym podbieraku?. Sądzę , że nie jestem ani pierwszym, ani nie ostatnim wariatem, który za cel postawił sobie, że bez względu na to jak dużo czasu będę musiał mu poświęcić, ten charakterystyczny czarny jak smoła kloc z ogromnymi złotymi łuskami przy ogonie i blizną, będzie moim celem, na być może kilka najbliższych sezonów!
W związku z cyklicznym brakiem czasu na dłuższe zasiadki, moim oczkiem w głowie stały się szybkie kilkugodzinne wypady lub tzw. nocki. W moim wcześniejszym artykule, również nawiązałem do tematu tzw. „szybkiego łowienia”. Wspomniałem wtedy, jak wiele takie zasiadki są w stanie nas nauczyć. Tego typu łowienie zmusza nas do ekspresowego działania co powoduje, że dużo szybciej uczymy się czytać wodę, a jest to cecha, bez której nie mamy szans na złowienie dużej ryby i tego stwierdzenia, będę się zawsze kurczowo trzymał. W ciągu ostatnich kilku miesięcy, zaliczyłem sporo takich właśnie szybkich wypadów, jednak jeden z nich okazał się być wyjątkowy i sprawił, że za każdym razem kiedy pojawiam się na brzegu Starorzeki, powracają wspomnienia tamtej nocy.
Wszystko czego potrzebuję na takich zasiadkach, to kije w wodzie, ponton na brzegu i kawałek dachu nad głową
To był jeden z ciepłych lipcowych wieczorów, zaraz po zamknięciu drzwi biura i magazynu, wsiadłem w samochód i udałem się na oddaloną o niespełna 30km wodę. Od momentu kiedy jeżdżę na tego typu szybkie zasiadki, w bagażniku mojego samochodu bez przerwy leżą moje Scopy, łóżko, brolly, mały i zgrabny ponton, bez którego nie ma się co nawet pokazywać nad tym zbiornikiem oraz wiadro z kilkoma kilogramami 4G Squida. Na miejsce dotarłem przed zmierzchem, lecz słońce było już na tyle nisko, że stwierdziłem, że i tak nie zdążę przygotować wszystkiego przed zachodem. Postanowiłem więc na spokojnie zrobić sobie mały rekonesans po nawietrznej stronie zatoki. Już po kilku minutach udało mi się zaobserwować dwa spore spławy, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że znajduje się we właściwej części wody. Widok pokazujących się sporych karpi w ciągu dnia nad powierzchnią wody, należy tutaj do rzadkości, a te które spławiły się na moich oczach do małych z pewnością nie należały.
Łowiąc na dokręconym hamulcu szpuli, Scopy ustawiam pod kątem do leżących zestawów
Wożę ze sobą absolutne minimum sprzętu potrzebnego do takiego łowienia, więc po kilkudziesięciu minutach od mojego powrotu do samochodu, ponton był już na wodzie, a na włosach moich zestawów, wisiały dwa małe bałwanki poczciwego 15mm 4G Squida z 10mm pastelowym Citruzem. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego akurat takie połączenia tych dwóch rodzajów kulek jest tak piekielne skuteczne, ale nie pozostaje sam z tym pytaniem bez odpowiedzi! Bez względu na to, gdzie łowię i jak odmienne są zbiorniki na których łowię, to takie połączenie przynosi mi zawsze bardzo ładne ryby. Zdecydowałem się łowić na twardych fragmentach dna, jednak dla pewności, że oba zestawy bezpiecznie wylądują na dnie, zabezpieczyłem je dodatkowo małymi siateczkami PVA wypełnionymi Stick Mixem. Teraz nie pozostało mi nic innego jak wsiąść w ponton i wywieźć moje zestawy. Jeden z nich położony został w okolicach wyspy, w miejscu w którym udało mi się wcześniej zaobserwować spław sporej ryby. Kolejny położyłem w „trudno dostępnym miejscu”, mówiąc trudnym, mam na myśli ewentualny hol. Wiedziałem, że jeżeli doczekam się brania z tego miejsca, to nie pozostanie mi nic innego jak zluzować żyłkę, wskoczyć w ponton i dopłynąć po niego w okolice powalonego drzewa. To właśnie tutaj, w pobliżu twardych zaczepów i krzaków wylądował na dnie mój zestaw z kamieniem na gumce zamiast ołowiu, na głębokości ok. 1,0 metra. Głębokość w tej części wody jest bardzo zróżnicowana, a cechą charakterystyczną, są spore wypłycenia i koryta. To właśnie tego typu miejsca i okolice brzegów, stały się stałymi ścieżkami przemieszczania się karpi w ciągu nocy. Do takich wniosków doszedłem po moich wcześniejszych zasiadkach i obserwacjach wody nad tym zbiornikiem i zamierzałem to tym razem wykorzystać.
4G Squid i pastelowy Citruz na włosie, okazuje się być perfekcyjnym połączeniem!
W pobliżu każdego z zestawów, rozrzuciłem kilka garści kulek 4G Squida różnej średnicy, które posiadają sporą zawartość różnego rodzaju składników odżywczych, pozwalających na prawidłowe funkcjonowanie karpia. Okres letni jest specyficzny pod tym względem, chociażby ze względu na szybką przemianę materii karpia. Łowiąc szybko, lecz regularnie na danej wodzie, zalecam stosowanie tego typu „bogatych” w składniki odżywcze przynęt. Najważniejsze w takim wypadku nie jest szybkie ściągnięcie ryby w nasze łowisko, lecz sprawienie, że za sprawą długotrwałego użycia właściwych kulek, karpie będziemy mieć cały czas w rejonie nęconych przez nas części zbiornika. Znacznie ułatwi nam to szybkie łowienie z tzw. doskoku na konkretnie wybranej przez nas wodzie! Dodatek szybko pracującego pelletu, zalanego wcześniej drobną ilością liquidu 4G Squid Bait Soak, stworzy w pobliżu naszych zestawów chmurę zanętową, która dodatkowo powinna zachęcić ryby do odwiedzin tego miejsca. Hangerki zapięte, sygnalizatory wyciszone i włączona centralka pozostawiona na wiadrze wewnątrz namiotu. Nie pozostało mi nic innego, jak położyć się spać po męczącym upalnym dniu i w nadziei oczekiwać na dźwięk centralki, która przerwie błogą nocną ciszę.
Chwila, która powinna przypominać innym dlaczego robimy to co kochamy
Kilka minut przed północą, centralka zapiszczała po raz pierwszy dwukrotnie, budząc mnie skutecznie. Obróciłem się w kierunku mojej lewej wędki, której zestaw położony był pod powalonym do wody drzewem i zobaczyłem pulsujące światło hangera. W momencie kiedy zapaliłem czołówkę, kij wygiął się w niebotyczną parabolę, a szpula kołowrotka oddawała tylko tyle żyłki, by ryba nie wyrwała mi wędki z podpórek! Łowiłem na odległości ok. 80 metrów w miejscu pełnym zaczepów, dlatego postanowiłem łowić na sztywno, używając mocnej żyłki NXT D-Cam Mono o śrenicy 0,38mm, dokręcając hamulec i ustawiając wędkę pod kątem do miejsca położenia zestawu. To pozwoliło mi zminimalizować szansę na ewentualne szybkie zaparkowanie karpia w gałęziach, zapewniając jednocześnie stały kontakt z nią.
Żyłka NXT D-Cam Mono o wytrzymałości 15lb i średnicy 0,38mm nawinięta na moje szpule, jest niezastąpiona podczas łowienia w takich warunkach, bez użycia przyponu strzałowego.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu i kilku chwilach potężnego naporu w stronę kołków, karp zrobił nawrót wychodząc na otwartą wodę. Wtedy spróbowałem oderwać go od dna po raz pierwszy! Było to najzwyczajniej niewykonalne! Wiedziałem już, że mam do czynienie z dużą sztuką, ale nie miałem bladego pojęcia, że jest aż tak duży! Po kilkunastu minutach holu tego „worka cementu”, udało mi się go podciągnąć na odległość kilkunastu metrów ode mnie. Postanowiłem złapać za podbierak i wejść po niego tak głęboko, jak tylko będę w stanie. Jak pomyślałem tak zrobiłem! Gdy byłem po pas w wodzie, zobaczyłem go po raz pierwszy. Ręce zadrżały mi w momencie jak pokazał się na powierzchni! Nie myślałem już w tym momencie o niczym innym, tylko o tym żeby skutecznie trafił do siatki podbieraka. Był już naprawdę bardzo blisko mnie i brzegu znajdującego się po mojej lewej stronie. Brzegu pełnego gałęzi zalegających na dnie, jeszcze wtedy nie miałem o tym pojęcia, że jest ich na dnie aż tak dużo. Ryba powolutku zbliżała się do mnie, stawiając ogromny opór wzdłuż tego podwodnego buszu, a ja czułem tylko na blanku wędki jak o coś się co chwile ociera. W pewnym momencie wykonałem ostatnie podciągnięcie go do powierzchni i zobaczyłem potężny pysk wraz z ogromną gałęzią wplątaną o żyłkę, to był ostatni moment na to, bym mógł go podebrać! To co stało się chwileczkę później, zabiło mnie moralnie. Czarny Bandzior był wraz z gałęzią nad podbierakiem, kij wygięty do granic możliwości i ja podciągający tą całą masę. W tym momencie moja prawa ręka wraz z kijem wystrzeliła w powietrze, złapałem szybko za ramiona podbieraka z nadzieją, że jest jeszcze w środku. Niestety jego już tam nie było! Te kilka ostatnich poprzecieranych metrów żyłki nie wytrzymały walki, a brak możliwości używania strzałówki, pozbawił mnie być może największego karpia w moim życiu. Pamiętam jak trzęsły mi się wtedy ręce, a złość i żal nie pozwolił mi się pozbierać przez kilka następnych minut. Usiadłem wtedy na pontonie i pomyślałem sobie, że jeszcze po Ciebie wrócę! Jego charakterystyczna barwa, potężne łuski przy ogonie, niewielka blizna w pobliżu płetwy brzusznej i masa! To cechy, które nie pozwolą mi przejść obok tego tematu obojętnie. Zapamiętałem go bardzo dokładnie i postanowiłem, że nie odpuszczę!
Skuteczność gwarantowana! Blow-Back Rig na Twisterze rozmiar 5, a na włosie 4G Squid z pastelowym Citruzem – bomba!
Nie doczekałem się tamtej nocy już żadnego brania, rano jak tylko słońce pojawiło się za drzewami otaczającymi brzeg wody, postanowiłem zobaczyć w świetle dziennym jak wygląda i jak potężna jest gałąź, która przeszkodziła mi w wyholowaniu tego smoka. Żałuję, że nie zrobiłem wtedy zdjęcia tego drzewa! Bo tak to muszę nazwać, którego zgniłą korę pokrywały kolonie muszli! Po tym co zobaczyłem, stwierdziłem że gdyby udało mi się go w tych warunkach wyciągnąć, było by to nieprawdopodobnym szczęściem i zbiegiem okoliczności. Bez grubej żyłki Mono jako przypon strzałowy i leadera przed klipsem z gumką było to praktycznie niewykonalne, ale co zrobić.. takie są przepisy regulaminu tej wody i trzeba się do nich dostosować.
Takie karpie podebrane w wyjątkowych okolicznościach, napędzają i nie pozwalają na odpuszczanie!
Po powrocie z nad wody do pracy, szybkiej porannej kawie i opowiedzeniu całej historii chłopakom, powiedziałem „Dzisiaj tam wracam” i wróciłem po raz kolejny. Tego samego wieczoru, znalazłem się w tym samym miejscu i niespodziewanie tuż przed wschodem słońca, doczekałem się kolejnego fantastycznego holu. Zawiązałem identyczny przypon, na włosie Twistera wylądował ten sam dublecik kulek, również jeden z zestawów instynktownie wylądował ponownie pod powalonym drzewem. Możecie sobie wyobrazić moją minę w momencie, gdy w świetle czołówki zobaczyłem hanger przyklejony do sygnalizatora i kij wyginający się w stronę zatoki! Mój Titan stał blisko wędek, więc momentalnie udało mi się zareagować. Starałem się nie pozwolić rybie zaparkować w zaczepach, niestety tym razem mi się to nie udało. Decyzja mogła być jedna, odkręcam hamulec kołowrotka i na luźnej żyłce dopływam do miejsca, w którym ryba postanowiła poszukać swojej szansy. Już w momencie jak nawijałem na kołowrotek cały nadmiar żyłki, piękny ciemny karp pojawił się na powierzchni po raz pierwszy, oczywiście był w samym centrum pomiędzy gałęziami, ale czy mogłem spodziewać się innego scenariusza ?. Nie przewidziałem jednej rzeczy! Okazało się, że żyłka owinięta jest o potężną gałąź przy dnie, której nie byłem w stanie dosięgnąć z pontonu, a hak na sztycy do tego typu zadań, został w bagażniku samochodu! Musiałem szybko zareagować chcąc mieć jakiekolwiek szanse na jego podebranie. Odkręciłem wiosło i sprawdziłem jak jest głęboko pod moim pontonem, nie było tak najgorzej, bo po szybkim desancie okazało się, że woda sięga mi po klatkę piersiową! Kij chwilowo odłożony na burtę pontonu i nurek, który na szczęście pozwolił mi skutecznie się uporać z tym problemem. Kij w rękę i nawijamy kolejne metry luźnej żyłki! W tym momencie poczułem, że karp w dalszym ciągu jest na jej końcu i w świetle czołówki zobaczyłem, jak pod samą powierzchnią wody zasuwa w stronę przybrzeżnych gęstych krzaków. Mnie czekało jeszcze kilka gałęzi do złamania i wyplątania żyłki, tak by złapać z nim bezpośredni kontakt. Udało się! Brodząc w stronę brzegu i przebijając się ze Scopem i podbierakiem w dłoniach przez gęstwinę krzaków, podebrałem go! W tym momencie zeszło ze mnie absolutnie wszystko!
Niesłychanie potężna dawka adrenaliny towarzysząca tej przygodzie, sprawiła że hol ten na bardzo długo zapadł mi w pamięci, a piękny długi jak lokomotywa ciemny karp, który wylądowała na macie, utwierdził mnie w przekonaniu, że warto wracać i próbować. Podczas moich kolejnych szybkich wypadów, udało mi się złowić już kilka ładnych sztuk na tej wspaniałej wodzie. Jedne były dla mnie niesamowitym zaskoczeniem i potrafiły podnieść we mnie poziom adrenaliny do maksimum, inne okazywały się być cwańsze i znając charakterystykę, swojego jakby nie patrzeć domu, skutecznie uwalniały się w ostatnich momentach holu. Jest natomiast jedna cecha, łącząca wszystkie karpie ze Starorzeki – waleczność! Tego nikt nie jest w stanie im odmówić, a osoby twierdzące, że jest to kolejna komercyjna woda, na której ryby można łowić na zawołanie, zapraszam na jej brzeg z kijami. Ja miałem okazję przeżyć już kilka niezwykle emocjonujących chwil z tamtejszymi karpiami, a moment w którym Czarny Bandzior pozbawił mnie sił i w ostatnim momencie uciekł z nad podbieraka, dał mi kolejną potężną lekcję pokory i sprawił, że w ramach tego kolejnego nabytego cennego doświadczenia, nie odpuszczę mu i wrócę po niego!
Tekst i fot. Rafał Bartkowiak – Nash Tackle Polska