Blog
Poznać smak sukcesu
Pierwsza edycja Jesiennego Żerowania z MAD została zorganizowana na łowisku Gosławice przez Roberta Adamskiego. Moje zgłoszenie zostało przyjęte już kilka miesięcy wcześniej. Niestety, przez różne perypetie losowe nie mogłem znaleźć kompana do wspólnego wyjazdu. Ponad 200 telefonów, pomoc kolegów i w końcu jest. Dzięki Grzegorzowi Tymoszczukowi otrzymałem kontakt do Mirosława Majchrzaka, karpiarza pełną gębą, który wiele czasu poświęcił naszemu pięknemu hobby. Znaliśmy się wcześniej, ale jeszcze nigdy razem nie łowiliśmy. Nie miałem żadnych obaw, przecież to wspólna pasja, jakoś damy radę.
Same przygotowania do zawodów oparte były wcześniejszymi wyjazdami nad łowisko. Przygotowałem sprawdzone zanęty oparte na kulkach KillKril, Extasy i gotowanych nasionach. Wszystko wymieszane z pelletem halibut Karela Nikl. Dwa spore wiadra zanęty zalane boosterami KillKrill oraz Extasy przygotowałem już w poniedziałek w nocy.
W samochodzie nie było już miejsca praktycznie na nic. No, chmielowy wywar jeszcze się zmieścił:)
W środę 19 ekip stawia się na łowisku. Miła atmosfera, spotkanie ze znajomymi, szeroki wachlarz rozmów o wszystkim i o niczym.
Taka sielanka została przerwana przywołaniem Roberta do wypełnienia kolejnych punktów regulaminu. Jednym z najważniejszych jest oczywiście losowanie. Podejmowaliśmy los, jako 6 lub 7 ekipa, dokładnie nie pamiętam. W momencie jak chwytałem pojemnik z numerem stanowiska, Mirek mówi.....bierz nr 17.... i tak też się stało....mamy 17-stkę, czyli miejscówkę, którą dość dobrze poznałem podczas wcześniejszych rekonesansów. Samo losowanie zaoszczędziło sporo czasu. Postawienie markerów i wybór miejscówek odbył się w ekspresowym tempie. Mogliśmy przystąpić do rozkładania namiotów oraz całego niezbędnego ekwipunku.
O godzinie 15 sędzia daje sygnał do rozpoczęcia zawodów. Pogoda nie była zbyt łaskawa, silny wiatr oraz zmieniające się warunki atmosferyczne przepychały ryby po całym łowisku. Sama wywózka zestawów także nie należała do najłatwiejszych. Strasznie zarośnięte łowisko zatrzymywało miejscami silnik o mocy 45lb.
Mieliśmy także kilka chwil bez wiatru. Można było wtedy podziwiać urok łowiska i spokojnie wywieść zestawy.
Jak się okazało, pierwsza noc przynosi nam 2 ryby. Nie było problemów z ich wyholowaniem. Sam hol ryb przebiegał rutynowo, jeden wiosłuje, drugi odplątuje obszerne połacie podwodnych zarośli, podbiera zdobycz. Współpraca przebiegała wzorcowo. Dosłownie, jak byśmy łowili ze sobą od lat. Pomimo różnicy wieku rozumieliśmy się idealnie. Każdy wiedział, co i kiedy robić. Poczucie humoru i szczęście nie opuszczało nas przez cały czas zawodów.
Pierwszej nocy sygnalizatory Mirka milczały. Po porannym ważeniu, zajmując aktualnie 4-te miejsce, postanowiliśmy prześwietlić miejsca, z których nie było brań. Pierwsze ryby złowione zostały na kulki KillKrill, więc postanowiliśmy na nie łowić aż do wyczerpania zapasów:)
Wspólna praca i zmiana przynęt przyniosła efekty. Do soboty wieczorem, przed każdym ważeniem, mieliśmy 4-5 ryb. Nie były to kolosy, ale kolejne dodawane kilogramy wyprowadziły nas na prowadzenie. Prym w tym wiódł Mirek, który niezmordowanie doławiał kolejne ryby.
Codziennie przed ważeniem Mirek wyraźnie meldował wykonanie pracy:) Super gość!!
Przy naszym stanowisku sędziowie musieli spędzić trochę więcej czasu
Po dwóch dobach mogliśmy w ciemno określić wagę złowionych ryb. W czasie jak sędzia zadawał pytanie ile będzie ważyła ryba, Mirek odpowiadał 9,5kg.
I przeważnie trafiał z szacunkową wagą
Przy takiej ilości holi trzeba było przygotować nowe partie przyponów.
Ostatniej doby warunki pogodowe zupełnie się zmieniły. Nad łowiskiem wisiały czarne chmury, które wylewały swoją zawartość na pracujących w pocie czoła wędkarzy. Sam musiałem się 2 razy przebierać.
W sobotę, po południu, doławiamy jeszcze 2 ryby, w tym pełnołuską torpedę 15,40kg, która połakomiła się na zestaw złożony z kulek Extasy.
Chwilę po ważeniu otrzymaliśmy listę aktualnych statystyk. Nadal prowadziliśmy. Niestety, w nocy nie mamy żadnego brania. Aura przeniosła cyprinusy na głębszą część zbiornika i nasi rywale z 2-giego miejsca deptali nam po piętach. Na domiar złego nad ranem spinamy 2 ryby, które parkują w podwodnej gałęzi. Zawody kończyły się o godzinie 8. O godzenie 7:50 odjazd na moim lewym kiju. Mirek podnosi kij i.....strzela żyłka. Nawet nie wspomnę, jakie słowa wtedy padły. Nie mogliśmy czekać na kolejne branie, więc postanowiliśmy odszukać zestaw końcowy. W końcu karp pływał z ponad 100 metrowym odcinkiem żyłki. Po przepłynięciu 150m odnajdujemy zgubę. Mirek starannie wiąże oba końce i podejmujemy walkę, Czas biegnie a tu....kolejny trzask...poprzecierana żyłka zrywa się w kolejnym miejscu. Wzorowa współpraca pozwala na kolejne odnalezienie brakującej części naszej układanki. Po kilku minutach odplątywania zielska, odnajdujemy karpia pod gałęziami, które wpadły do wody podczas sierpniowych nawałnic. Niestety, ryba wygrała tą rywalizację, a my ze spuszczonymi głowami podziękowaliśmy sobie za współpracę. Niestety, czasami tak bywa, sprytniejszy wygrywa. W tym przypadku cyprinus wykorzystał dokładną znajomość swojego miejsca zamieszkania. W przeświadczeniu, że spadliśmy na 2-gą pozycję przygotowuje my się do końcowego punktu regulaminu, czyli ogłoszenia wyników.
Robert trzymał wszystkich w niepewności do samego końca.
Po ogłoszeniu sumy złowionych ryb, uświadomiłem sobie, że na wieczornym zestawieniu wyników nie było naszych 2 ostatnich ryb. Dzięki wspólnej, ciężkiej pracy utrzymaliśmy prowadzenie. Co prawda różnica ponad 50kg została zniwelowana do zaledwie 12kg, ale te 12kg zagwarantowało nam wygraną.
Muszę przyznać, że był to mój najtrudniejszy wyjazd na to łowisko. Tego samego zdania był Mirek, któremu bardzo dziękuję za wspólnie spędzony czas oraz końcowy sukces. Jak widać na naszym przykładnie, wspólna pasja łączy ludzi i potrafi przynosi efekty. Jeżeli będzie taka możliwość, na pewno wystartujemy w drugiej edycji tych zawodów.
Z karpiowymi pozdrowieniami
Przemysław Badyniak
Carp – World Team