Blog
"Szach i mat"
Cały misterny plan wyjazdu na łowisko Szachty, zrodził się w kwietniu, podczas planowania mojego urlopu. Szczerze mówiąc natłok codziennych spraw i praca, nie pozwalają nam w dzisiejszych czasach na dłuższe zasiadki, przynajmniej u mnie, dlatego ratuję się w sezonie „szybkimi nockami”. No, ale do rzeczy, telefon do opiekuna wody, rezerwuje stanowisko nr 11. Skusiłem się na nie, gdyż wiedziałem, że będę tam miał dostęp zarówno do głębokiej wody jak i do trzcin, znajdujących się po lewej stronie przy stanowisku nr 12. Dodatkowo, miejsce to było oddalone trochę od ul. Głogowskiej biegnącej przy zachodnim brzegu wody, co gwarantowało ciszę. Przeddzień przyjazdu nad wodę odtransportowałem rodzinę do teściów i wieczorem zabrałem się za przygotowania. Tym razem do zasiadki podszedłem solidnie, gdyż dwa tygodnie wcześniej byłem na łowisku Tuszynek i moje lenistwo spowodowało, że straciłem tam niepotrzebnie ryby, które przy odpowiednim podejściu mogły zostać wyholowane. Rano około 10 wyjechałem, miałem do pokonania 100km. Po 11 byłem już na miejscu. Muszę przyznać, że jazda trasą S-5, to czysta przyjemność, co jak dla mnie także ma duże znaczenie, jeżeli chodzi o wybór łowiska. Na miejscu, niestety okazuje się, że właśnie skończyły się zawody i na dodatek ryby grupują się już na tarło. Ta informacja lekko mnie podłamała, gdyż pogoda w najbliższych dniach miała być upalna, a ja miałem już wizję, jak siedzę 3 doby nad wodą bez pika, z uwagi na tarło. Po krótkiej rozmowie z opiekunem wody, dojeżdżam pod 11, a tam co zauważam? Pięknego konia. Czyżby to jakiś znak, że może i ja pociągnę z wody jakiegoś pięknego „konia”?.
Organizowanie obozowiska idzie mi bardzo topornie. Niestety, ale wysokie temperatury, utrudniają mi czynności. W końcu wszystko nabiera kształtów, a ja zabieram się za sondowanie. Z doświadczenia szukam różnych miejscówek, gdyż łowiąc na 3 wędki głupotą jest wszystko postawić w jednym miejscu. I tak jeden zestaw kładę na głębokiej wodzie, drugi w połowie wody przy wysepce, a trzeci z uwagi na informację o tarle po lewej stronie we wnęce trzcin, na odległości może 30 m ode mnie i na bardzo płytkiej głębokości.
Do wieczora czas błogo mi upływa, pełen relax. Piękna pogoda i spokój. Co mnie urzekło, to charakter wody. Pomimo, że znajduje się ona w tak dużym mieście jakim jest Poznań, naprawdę można tam poczuć się w pełni komfortowo. Słyszałem tylko delikatny szum jadących pojazdów, ale nie był to jakiś uciążliwy hałas. Oprócz tego rośnie tam dużo krzaków, drzew, wysokich traw, co powoduje, że łowiąc obok siebie nie widać nic na stanowiskach znajdujących się w sąsiedztwie. Wieczorem przy zachodzie słońca otworzyłem sobie piwo i korzystałem z tej idylli.
Około 1 w nocy jest strzał z miejscówki na płyciźnie przy trzcinach. Po krótkim holu na macie ląduje misiek, którego do rana przetrzymuje w worku, by zrobić sobie z nim fotkę.
Po sesji a następnie śniadaniu zabieram się za przewożenie zestawów. Nad ranem czuć, że będzie tropikalnie, wysokie temperatury i brak wiatru powoduje, iż zaczynam kombinować. Na jeden zestaw z uwagi na brak zig riga montuje na zestawie typu chood rig przypon o długości około 1 m na fluorocarbonie z kulką pop-up ananas, gdyż na echosondzie widać było, że ryby stoją w połowie wody, czyli około 2 m. Drugą wędkę kładę w tym samym miejscu, jednak oddalonym od nęconego miejsca na jego skraju. Tutaj na hak leci bałwanek z kulek krab-chilli, która od początku przygody z Carpio Ball mnie zainspirowała oraz pop-up ananas. Po godzinie, może dwóch od położenia zestawów, jest strzał na zestaw z głębokiej wody. Wskakuje od razu w łódkę, gdyż czuje, że ryba za wszelką cenę, próbuje dopłynąć do zatopionej na środku wody maszyny. Po chwili przejmuje kontrolę nad wszystkim, ale tak mi się tylko wydaje. W pewnym momencie mam wrażenie jakbym miał zaczep. Czuć tylko ogromny opór, który towarzyszy tym największym rybom. Nie ma żadnych gwałtownych odjazdów, czuć tylko potężną siłę która majestatycznie przeciąga mnie z łódką na środek wody. W końcu przeciągam rybę bliżej łodzi i po kilku odjazdach pakuje ją do podbieraka. W pierwszej chwili widzę, że jest ładna, ale nie zdaje sobie sprawy z jej faktycznej wagi. Po dopłynięciu na brzeg, próbuje podnieść ją do góry, ale mam z tym wielki problem. Już wiem, że będzie spokojnie ponad 20+. W tym momencie dzwonię do opiekuna wody – Piotra, który przybywa mi z odsieczą wraz z innym karpiarzem. Po sesji zdjęciowej, która nie ukrywam, szła mi bardzo ciężko z uwagi na masę ryby, ważymy wraz z kolegą karpia. Patrzę na wagę, a licznik cyfrowy przeskakuje w granicach 27,64-27,66 kg. W tej chwili z mych ust wydobywa się okrzyk radości!!!. Po odjęciu wagi worka wychodzi 26,05 kg. Cieszę się jak dziecko. Gratulacje składa mi Piotr oraz kolega po kiju. Wskakuje z rybą do wody i zwracam jej wolność. Przez jakiś czas nie mogę uwierzyć, w to jaką rybę udało mi się wyholować.
Po wszystkim obdzwaniam znajomych, a następnie wrzucam samą informację do sieci i zaczyna się lawina telefonów, he he he he. Wieczorem po ochłonięciu wywożę ponownie zestawy, dwa na głęboką a jeden pod trzciny. Wszystkie są zbliżone sposobem konstrukcji do siebie a na włos leci to samo czym nęcę (kombinacja kulek o zapachu krab- chilli, krewetka-banan, kałamarnica ośmiornica- czarna porzeczka) .
Do rana znów cisza, a około 5. 30 mam odjazd tym razem z płytkiej wody, przy trzcinach, wskakuje do łodzi i płynę, z uwagi na brak możliwości jej doholowania do brzegu. Po krótkiej walce ląduje do podbieraka malucha około 7 kg. W trakcie powrotu łódką widzę, że na drugiej wędce mam branie, szybko uwalniam kapiszona z podbieraka i próbuje jak najszybciej spłynąć do brzegu. Okazuje się jednak, że spora ilość czasu pozwoliła rybie zaparkować w rejonie zatopionej maszyny i pomimo zestawu na tzw. „zrywkę” nie udaje mi się już jej wyciągnąć. Kładę ponownie zestawy, lecz teraz wszystkie na głęboką wodę, mając nadzieję na rzadsze brania, jednak większych ryb. Po południu czuć w powietrzu burzę, cały czas słyszę w radiu, że właśnie nad Wielkopolską mają one być szczególnie niebezpieczne. Wiadomo kije węglowe plus wyładowania atmosferyczne nie wróżą nic dobrego. Prognozy się sprawdzają i około 14 zaczyna wiać a chmury przybierają ciemnogranatowy kolor, zaczynają się gwałtowne opady.
Jak to po burzy, karpie zaczynają lepiej współpracować. Do rana notuje trzy brania, a na macie ląduję karpie w przedziale wagowym 12-14 kg.
Około 8 po sesji fotograficznej, stwierdzam że nie ma sensu już wywozić zestawów i na spokojnie zaczynam pakowanie wszystkich gratów oraz czyszczenie sprzętu po nawałnicach. Po 11 wyruszam w drogę powrotną do domu. I kto mi powie, że podkowa znaleziona na jednym z wcześniejszych łowisk nie przynosi szczęścia, he he he he he…
Z karpiowymi pozdrowieniami
Krzysztof Kubiak
Team Carpio Ball