Blog
Tajemnicze żwirownie
W całej swojej przygodzie z karpiami zawsze wolałem łowić na małych wodach. Chyba dlatego, że lubię mieć zawsze wszystko pod kontrolą. Kilku hektarowy zbiornik bez problemu mogę obserwować w każdej chwili. Najbardziej przypadły mi do gustu wszelkiego rodzaju wyrobiska, których w mojej okolicach jest naprawdę sporo. Kilka nawet znajduje się w pobliżu mojego domu. Jak to w życiu bywa to co pod nosem jakoś nie przyciąga. Jednak w tym przypadku pociąga mnie ich tajemniczość , a także to co skrywają w sobie. Praktycznie każdy z nich owiany jest jakąś legendą, od zatopionego czołgu po jakieś leśne upiory.
Miejscowi wędkarze znają naprawdę mnóstwo historii związanych z takimi wodami i wiedzą o wszystkim co zatopione jest na dnie takiej starej zapomnianej żwirowni. To właśnie od tych wędkarzy możemy bardzo wiele się dowiedzieć. Zawsze interesuje mnie w ich opowieściach to jedno zdanie: „Panie to koło to od lat karpia tu już nie wpuszcza”. Dla niego to dramat, dla mnie lampka w tunelu. Nawet bez takiej informacji staram się w miarę możliwości spędzić kilka godzin nad wodą i ją poobserwować.
Obserwacja wody gwarancją sukcesu
Gdy mam chwilę odwiedzam wodę w jakiś upalny dzień i pozostaję do późnych godzin wieczornych. Wyszukuję wtedy miejsca, z którego mogę obserwować praktycznie całą wodę. Po drzewach nigdy nie umiałem chodzić, więc wyszukuję jakiejś górki nasypu itp. Na wielu żwirowniach nie trudno o jej znalezienie. W czasie upału bardzo często obserwowałem ryby wygrzewające się w środkowych partiach zbiornika tuż pod powierzchnią. Były to stada złożone z kilku ryb majestatycznie niczym łodzie podwodne poruszających się i patrolujących swoje królestwo. Wieczorem, gdy woda ucichnie nie często, ale udaje się zaobserwować spławy ryb. Po takiej dawce doznań nie śpię już przez kilka kolejnych nocy i planuję pierwszy wyjazd. Zanim jednak do niego dojdzie odwiedzam wodę jeszcze raz tym razem wyposażony w ponton i echosondę. Nie można zapomnieć też o porządnym stukadle na długim nie rozciągliwym sznurku. Taka mała niepozorna żwirownia potrafi być naprawdę głęboka. Jeden ze zbiorników na którym wędkuję ma niespełna 4ha powierzchni a jego średnia głębokość to 12m, w najgłębszej części schodzi do 18 metrów! Odpuszczam wszelkiego rodzaju markery i h-boje do znaczenia miejsca, Zbiornik staram się opłynąć w miarę dokładnie, zawsze sprawdzam tzw. „bankowe miejsca” czyli: krzaki, trzcinowiska oraz obrzeża zbiornika, gdy jest on głęboki. Na niektórych zbiornikach udawało mi się odnaleźć wzdłuż brzegu półkę, jak się później okazywało była to droga prowadząca w dół wyrobiska. To są naprawdę idealne miejsca do szukania ryb. Wytypowane miejsca oznaczam w jak najbardziej dyskretny sposób np. przywiązując do jakiejś gałązki kawałek sznurka. Nie wszyscy muszą wiedzieć gdzie szykujemy sobie miejsce.
W poszukiwaniu skarbu
Na jednej gliniance spędziłem prawie rok, udało mi się tam wyholować 4 karpie, brań było dużo więcej. Woda nauczyła mnie dużo pokory, a łowienie w leżącej na dnie czereśni było ogromnym wyzwaniem zarówno dla mnie jak i dla sprzętu. Kluczem do sukcesu okazało się przepłynięcie pontonem na niedostępny brzeg z całym ekwipunkiem. Do dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć sobie na jedno pytanie, dlaczego na tej wodzie ryby brały tylko z tego miejsca i tylko gdy zestaw stawiałem dosłownie w gałęziach drzewa. Odsunięcie go o nawet metr powodowało totalny brak brań. Żwirownie z reguły to czysta woda, więc ryby mają tam mnóstwo naturalnego pokarmu. Dlatego zawsze stawiam na jakość przynęt, a nie na ich ilość. Gdy nęcę wcześniej wytypowane miejsówki staram się robić to o tych samych porach w odstępach jedno dniowych.
Do wody trafia na ogół drobny pellet wymieszany z ugotowaną konopią, w każdym miejscu ląduje około 50 kulek. Wyznaję zasadę, że jeżdżę łowić karpie, a nie je karmić. Dlatego staram się dobierać porcje tak aby nie zalegały one na dnie. A ryba wracała w to miejsce regularnie. Taki schemat nęcenia staram się powtarzać przez minimum tydzień. Podczas zasiadki staram się nęcić tylko kulkami, używam ich w większej ilości donęcając miejsce po każdym braniu. W ten sposób chce zatrzymać rybę w nęconym miejscu.
Podstawa to naturalne przynęty
Topowymi przynętami na takie zbiorniki są kulki bogate w mączki rybne i składniki naturalnego pochodzenia. Nie zauważyłem aby wielkość kulki miała jakiś wpływ na brania. Ryby na żwirowniach są dość specyficzne, bardzo wiele razy jakieś drobne załamania pogody potrafiły zniweczyć całkiem nieźle zapowiadającą się zasiadkę. Wiele odwiedzonych przeze mnie żwirowni to himeryczne wody. Cierpliwość i sumienność potrafią przynieść naprawdę zaskakujące efekty. Złowienie kilku ryb podczas 2-3 dniowej zasiadki na wodzie gdzie spędziliśmy kilka ładnych tygodni bez piknięcia jest naprawdę bardzo emocjonujące.
Znaleźć niezawodny przypon
Łowienie wśród zatopionych drzew to prawdziwe wyzwanie dla naszego zestawu końcowego. Przypony staram się dobierać do warunków na łowisku i tego co znajduje się na dnie. W dużej mierze jednak używam mocnych haków w rozmiarze 2, sam przypon nie jest jakoś specjalnie kombinowany. Ma być prosty i skuteczny. Prosty blow out rig wykonany na plecionce w otulinie i dużym mocnym haku pozwoli nam zatrzymać odjazdy nawet największych karpi . Zamiast ciężarków staram się używać kamieni na gumce, hol karpia na kilkunastometrowej głębinie to nie to samo co holowanie go na 2 metrowej wodzie. Ryby wykorzystują głębokość do walki z nami, próbują się kleić do dna, a latający ciężarek tylko im ułatwia możliwość wypięcia się. Niejednokrotnie holując z pontonu karpia 5-7 kg na głębokości 17 metrów myślałem już o „życiówce”. Poza przyponem dużą uwagę należy poświęcić na dobór żyłki i strzałówki. Tutaj nie ma kompromisów, ostre muszle czy kamienie bardzo szybko zweryfikują niedociągnięcia w naszych zestawach. Oprócz naturalnych przeszkód na dnie możemy napotkać pozostałości po maszynach pracujących w wyrobisku. Jako strzałów ki używam zawsze grubej żyłki mono a rozmiar 0,7mm wcale nie jest tutaj przesadą. Przy tak przygotowanym zestawie wiem, że mam ogromną szansę na wygraną walkę z większością karpi.
Na tropie przygody
Zeszły rok spędziłem praktycznie nad jedną wodą, ponosząc na początku kilka srogich porażek. Spędzając nad wodą praktycznie każdy weekend w okresie marzec – grudzień, pozwoliło mi na poznanie tej nowej wody. Typowanie za każdym razem nowych miejsc raz przynosiło pożądany efekt, innym razem kończyło się klęską. Kluczem do skarbu okazało się wybranie odpowiednich miejsc, chociaż dalej odkrywam nowe lepsze od poprzednich miejsca. Obserwując warunki na wodzie, w tej chwili jestem w stanie określić, którędy ryba wędruje i gdzie mogę mieć największą szansę na jej przechytrzenie. Pierwsze ryby zacząłem łowić dopiero w kwietniu, teraz jestem w stanie powiedzieć, że tylko dlatego, że źle typowałem miejsca na początku sezonu szukając ryb. Ryby nie współpracowały jedynie w okresie tarła. Każda moja następna zasiadka owocowała w nowe ryby. Największa dalej pozostaje w wodzie, wygrała walkę z moim sprzętem i odpłynęła w toń. Podczas tych kilku miesięcy złowiłem kilka ryb, których waga niejednokrotnie przekroczyła 15+ kg.
Zimą nie tylko na zrzutach
Zasiadką, którą najbardziej wspominam do dzisiaj był grudniowy wypad nad wodę. Był to dokładnie 21 grudzień, pogodynka zapowiadała nareszcie pierwsze przymrozki, woda miała prawie 5 stopni, prawie tyle samo co temperatura otoczenia. Nie powstrzymało mnie to przed wyjazdem, do którego długo się szykowałem. Podczas tej wyprawy złowiłem kilka karpi. Największy z nich ważył 17 kilo. Wielu znajomych było zdziwionych, że złowiłem karpie w grudniu i to nie na zrzucie ciepłej wody. Te ryby cieszą mnie do dzisiaj i miło je wspominam.
Chęć poznania nieznanego
Bardzo często są to zapomniane zbiorniki przez wędkarzy zarośnięte i niedostępne. Owiane mitami miejscowych, skrywające wiele tajemnic, a po zmroku często budzące lęk gdy pomyślimy o tych wszystkich historiach. Żwirownie na których łowię są z reguły głębokimi zbiornikami. Sezon na nich zaczyna się dość późno ale też późno się kończy. Niektóre z tych wód znajdują się w rękach prywatnych, dbają o nie lokalni wędkarze stowarzyszenia, to dzięki nim te ryby mogą tam żyć. W zeszłym sezonie łowiłem karpie na żwirowni jeszcze w grudniu, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Inni publikowali zdjęcia z ciepłych kanałów, a ja mam karpie ze zbiornika, gdzie woda ma 5 stopni. Odkrywanie nowych miejsc i stawianie wysoko poprzeczki jest dla mniej największą satysfakcją gdy łowię na swoich tajemniczych wodach. Zachęcam wszystkich do poszukiwania małych, nieznanych wód w okolicach miejsca swojego zamieszkania, gdyż to właśnie tam mogą kryć się prawdziwe karpiowe skarby, o których nikt nie ma pojęcia.
Wojciech Lenda
Carp-World