Blog
W promieniach węgierskiego słońca - Krzysztof Lewandowski
Lato to czas niezbyt łaskawy dla nas - karpiarzy. Ryby niechętnie współpracują, ponieważ wolą wygrzewać się w palącym słońcu, którego nadmiar akurat okropnie nam przeszkadza. Jednak lato to okres, w którym większość z nas ma czas na zasiadki, więc siłą rzeczy wcześniej czy później znajdziemy się nad nie jednym łowiskiem.
Tym razem postanowiłem odwiedzić piękną, węgierską wodę, której położenie to totalna dzicz – dosłownie, przez całą zasiadkę nie było słychać żadnych dźwięków, prócz śpiewu ptaków i odgłosu zwierząt przemykających obok namiotu. Tego mi było trzeba – pomyślałem. Łowisko okazało się bardzo trudnym przeciwnikiem i trzeba było włożyć wiele trudu, aby odwdzięczyła się upragnioną rybą. Ogromna liczba drobnicy stawiała dodatkowe „kłody pod nogi”. Prognoza pogody nie napawała optymizmem – lejący się z nieba żar, zapowiadał ciężką batalię. Jednak podczas sondowania udało się znaleźć przysłowiowe „światełko w tunelu”, co bardzo pozytywnie wpłynęło na mój nastrój. Na końcach zestawów wylądowały same pewniaki, czyli R Agent oraz Strawberry Scopex – Rod Hutchinson. Mimo wielkich obaw już pierwszej nocy na brzegu melduje się przepiękny, smukły pełnołuski, który miał przenocować w worku przed porannym ważeniem. Miał, ponieważ wykorzystując moje roztargnienie – źle zapięty worek – po prostu uciekła, pozostawiając po sobie małą niespodziankę.
Kolejnej nocy, dokładnie o tej samej porze kolejne branie, z tej samej miejscówki. Szybki skok do pontonu i płynę za rybą, która stoi wbita głową w kępę roślin. Trochę trzeba było się pomęczyć, ponieważ ryba okazała się prawdziwym wojownikiem, po oderwaniu jej od roślin, po chwili wbijała się w następny gąszcz. Haki Gardner z serii Mugga nie dały jej żadnych szans na spięcie i po kilku odjazdach ryba wylądowała w podbieraku. Kulka R Agent podbita pływakiem Strawberry Scopex znów stała za kolejnym sukcesem.
Następne noce były pełne brań, które cieszyły lądowaniem ryb na brzegu. Jednym zdaniem - każdej nocy ryby zaglądały w dobrze przygotowane miejscówki. Udało się złowić kilka pięknych ryb, które nie powalają wielkością, ale za to synonimem piękna są z pewnością.
Już podczas zasiadki zacząłem planować kolejne odwiedziny tej uroczej wody. Wiem, że pływają tam dużo większe okazy, z którymi muszę się spotkać. Życzę Wam, by te małe karpie przynosiły tyle samo szczęścia, co te większe. Każdy z nas wie, że często by złowić nawet najmniejszego karpia, trzeba się mocno napracować.
Z karpiowymi pozdrowieniami - Krzysztof Lewandowski