Blog
Weekend nad urokliwym jeziorkiem
Jest poniedziałek godzina 4:45. W telefonie zaczyna dzwonić cykliczny alarm, który codziennie budzi mnie do pracy. Zanim otworzyłem oczy pomyślałem sobie - Jeżeli tylko dotrwam do weekendu to nie jadę na żadne ryby, w końcu się wyśpię i na spokojnie „pozamulam” w domu. Po systematycznych już nadgodzinach w pracy byłem trochę zmęczony i potrzebowałem chwili oddechu, tak naprawdę chyba od wszystkiego. Kiedy nadeszła środa, w środku zaczyna mnie nosić i pojawia się myśl - może jednak weekend spędzić nad wodą? Muszę w tym miejscu zacytować tytuł pewnego artykułu, który nie tak dawno pojawił się w jednym z czasopism karpiowych - Skazany na zasiadkę… Tak też jest chyba w moim wypadku. Po powrocie z pracy zalewam orzechy tygrysie wodą i powoli zaczynam przygotowania do weekendowego wyjazdu na karpie. W końcu nadchodzi piątek. Po skończonej pracy zostaje tylko godzinka jazdy autem, a następnie kilka kursów z karpiowymi klamotami przez las dzielący wodę od miejsca gdzie trzeba zostawić auto i jestem w miejscu, które uwielbiam. Po rozbiciu obozowiska, nadchodzi czas na uszykowanie zestawów. Obydwa wyglądają tak samo, a na włos zakładam pojedyncze pop-up o smaku DevilKrill i Extasy . Jako zanęty używam mieszanki pelletów, orzechów tygrysich oraz kulek o smaku Extasy i DevilKrill Orzechy i pellety dodatkowo dopalam extraktem z wątroby Zestaw z Devilem umieszczam w zatoce, obok zwalonych drzew przed pasem grążeli. Miejsce ciężkie do obłowienia, ale bardzo atrakcyjne. Drugi kij za pomocą łódki zanętowej wywożę pod przeciwległy brzeg, gdzie także wyrastają grążele i dodatkowo znajduje się tam stary, zatopiony pomost wykonany przez miejscowych wędkarzy. W tym miejscu chciałbym napisać, iż woda, na której łowię jest strasznie ciężka technicznie poprzez masę zwalonych drzew, grążele, liczne zatopione kładki i do tego strasznie muliste dno. To wszystko wymaga od wędkarza maksymalnej mobilizacji. Kiedy dodam do tego fakt, iż na jeziorze nie można używać środków pływających w postaci łódek i pontonów to skala trudności tej wody rośnie jeszcze bardziej.
Wieczór mija na wpatrywaniu się w wodę i podziwianiu piękna otaczającej mnie przyrody. Kiedy zaczyna robić się chłodno, udaję się do namiotu na zasłużony odpoczynek. Nawet nie wiem, kiedy zasypiam i kilka minut po godzinie siódmej rano budzi mnie pisk sygnalizatora… Po chwili stoję już z wędką w ręku i walczę z karpiem. Hol jest niesamowicie trudny, ryba zbiera ze sobą grążele, a mało tego - plecionka zahacza o drzewo, które nawisa tuż nad lustrem jeziora. Całe szczęście gałąź pod naporem karpia pęka i wpada do wody. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Kolejne minuty walki trwają już na otwartej wodzie i po chwili piękny karp - wychowanek PZW ląduje w podbieraku. Pojedynczy „popek” DevilKrill podniesiony nad dywanem z zanęty zdaje egzamin. Karp ten cieszy mnie niesamowicie, gdyż został złowiony w wodzie gdzie branie można wyczekać, ale rybę doholować do brzegu jest strasznie ciężko. Mi ta sztuka się udała.
Zestaw umieszczam w tym samym miejscu, a sam idę do pobliskiego lasu zerknąć czy czasami nie ma grzybów. O dziwo, mimo suszy udaje mi się nazbierać trochę kurek, które po odpowiednim przygotowaniu trafiają na patelnię.
Cały dzień i kolejna noc mija bez brania, a niedzielny poranek wita mnie już nieco jesiennym widokiem.
Na koniec chciałbym jeszcze napisać kilka słów o bobbinsach. To klasyczne hangerki, które były ze mną nad wodą pierwszy raz, a niebawem pojawią się w ofercie firmy Cygnet. Zasługuje na uwagę fakt, iż bobbinsy można rozkręcić na części pierwsze i każdy element dokupić osobno. Łańcuszek, mimo, że sprawia wrażenie cienkiego jest bardzo wytrzymały. Warto także wspomnieć, że hangerki te możemy stosować zarówno do grubych żyłek jak i cienkich plecionek, a wszystko za sprawą gumki, która znajduje się na zaciskach. Dzięki temu dostosujemy się do każdej linki, którą będziemy mieli nawiniętą na szpulę kołowrotka. Nie omieszkam powiedzieć, że bobbinsy prezentują się naprawdę świetnie.
Tomasz Słowiński
Carp-World Team