Blog
Weekendowy wypadzik
Choć obiecałem sobie, że przynajmniej jeden weekend miesięcznie spędzę nad wodą to życie bardzo weryfikuje moje plany. W maju udało mi się wyrwać na krótką zasiadkę tuż przed zawodami organizowanymi przez Carp-World na łowisku Gajdowe. Krótkie 36 godzin i zmienne ciśnienie nie pozwalały mi wierzyć w duży sukces, ale liczyłem przynajmniej na jakikolwiek kontakt z rybą. Krótka zasiadka, więc nie było sensu kombinować. Sprawdzone zestawy w postaci kulek Kill Krill , Devil Krill i Angry Plum powinny zapewnić sukces na tym łowisku.
Wysoka temperatura i skaczące od kilku dni ciśnienie po 20 hPa w górę i w dół utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto poszukać ryb na płyciźnie lub pod samą powierzchnią. Zig rig odpadał w przedbiegach (jakoś nie przygotowałem się na niego), lecz płycizna rzędu 50 cm była w moim zasięgu.
Jeden z zestawów powędrował na wprost pod wyspę z zestawem Kill Krilla, drugi z zestawem śliwki tuż pod same gałęzie zwisającego na wodą drzewa, a trzeci z Devilem na otwartą wodę tuż przy samym „spuście” wody z łowiska (mnich). Do każdego z zestawów skromna ilość zanęty w postaci kilku kulek, siateczki pva i dosłownie garści pelletu. To było wszystko, na co się zdecydowałem. Zbyt krótki czas, aby nęcić obficie. Jednej rzeczy sobie nie mogłem odpuścić. Wszystkie zestawy były uzbrojone w kulki o średnicy co najmniej 24 mm. Tak właśnie postanowiłem łowić cały ten rok.
Szybka wywózka i czekam na upragniony dźwięk sygnalizatora.
Po kilku godzinach od wywózki wiatr się uspokoił, chmury na niebie praktycznie zniknęły i zaczęło grzać mocne wiosenne słoneczko. 15 minut później zaskoczenie, bo na zestawie z głębszej wody coś się zaczęło dziać. Najpierw kilka lekkich podskoków hangera, a po minucie gwałtowny opad. Kilka sekund później klasyczna „rolka” z kołowrotka. Devil zrobił swoją robotę i na brzegu pojawił się jego smakosz.
Niespełna godzinkę później kolejna ryba, która wywołała mój uśmiech na twarzy. 20 minut zabawy z „rosyjską torpedą” na drugim końcu kija zaowocowała ponad czternastokilowym okazem na brzegu. Amator śliwki tym razem przegrał i mogłem go zobaczyć w całej okazałości.
Dawno już takiego amurka nie miałem na swojej macie, więc tym bardziej byłem zadowolony. Zasiadkę już zaliczyłem do udanych, ale zostało jeszcze kilkanaście godzin.
Około 23 na macie zameldował się kolejny golasek i też na pluma, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto poświęcić więcej czasu na tę przynętę.
Sesja, buzi i do wody, a ja do łóżka. Kolejna pobudka około 6 rano. Szalony „maluch” 10 minut później ląduje w podbieraku. Na macie też nie był spokojny i zafundował mi poranny prysznic.
To była ostatnia ryba, którą udało się wyholować. Miałem jeszcze jedno branie, ale niestety czasami każdy zalicza spinkę i tuż przy samym brzegu ryba mi się wypięła. Nie zawsze jest pierwszy maja jak to mówią. Po południu pakowanko i do domu. Postaram się niedługo znów tu przyjechać choćby na kilka godzin i może znów uda mi się przechytrzyć kilku przeciwników.
Tadeusz Kwiatkowski
Carp-World Team