Blog
Wielkopolska
Koniec września to czas, kiedy umówiliśmy się na spotkanie teamowe. Tym razem wybór padł na nowe dla mnie łowisko czyli Stary Staw. Ciekawa woda, zarówno jeśli chodzi o ukształtowanie terenu, jak i niespodzianki, jakie można spotkać pod taflą wody.
Pogoda jak na koniec września wręcz bajkowa. W dzień 24 stopnie, nocą prawie zero. Dawno już takiej różnicy nad wodą o tej porze roku nie miałem. Nawet temperatura wody na głębokości 4,5 metra na poziomie 16 stopni lekko dziwiła. Krótka rozmowa z karpiarzami na łowisku uświadomiła dwie rzeczy. Ryba kiepsko żeruje to raz, a dwa, że na jedynce nie mogę spodziewać się cudów. Ratował mnie wiatr wiejący ze wschodu. Choć takiego nie lubię, bo najczęściej jest zimny, to jednak tym razem przywiewał do mnie ciepła wodę z całego łowiska. Pozostaje odstawić samochód na parking (na szczęście blisko).
rozpakować się i zacząć zabawę.
Cztery godzinki później obóz rozłożony, wędki wywiezione, a ja w ciszy i spokoju mogłem zasiąść przy kubku kawy.
Co na włosie? Posłuchałem „miejscowych”. Na dwóch kijach powiesiłem zestawy krylowe, czyli KrillBerry i Kill Krill , a na trzecim kiju zawisła Gigantika, która ostatnio sprawdza się wyśmienicie.
Nocka minęła spokojnie. W ciągu dnia też nic się działo. Prawie nic, bo nad głową, co kilka minut pojawiały mi się takie obrazki.
Poznańskie „orły” dały o sobie znać. Nie pozwoliły zapomnieć gdzie jestem. Wieczorny widok nieba mile mnie zaskoczył.
Po prostu pięknie.
Na pierwsze branie musiałem czekać prawie 30 godzin. Tuż po godzinie 21 hanger ląduje na ziemi. Branie do brzegu wskazuje na leszcza, którego jest tu podobno sporo. Kij do góry, niweluję luz i czuję, że ryba płynie do brzegu. Więc jednak nie leszcz. Po chwili zwrot i „szpula” do trzcin. Aha – pewnie amur. Kilka minut później potwierdza się przeczucie i amur ląduje podbieraku. Nie jest duży, ale wodę udało się odczarować. Mam rybę i nie jest źle.
Połakomił się na Kill Krill-a. Po raz kolejny udowadniając, że jak amur szuka jedzenia, to połakomi się nawet na śmierdziela. Kryl ponownie na włos i zestaw do wody.
Po 6 godzinach kolejne branie. Tym razem czuję, że holuję karpia. Po płytkim idzie spokojnie, ale gdy tylko zbliżył się do mojego stanowiska pokazał, na co go stać. Pod nogami miałem prawie 5 metrów wody. Bestia nie chciała podejść do powierzchni, a ja nie chciałem zrobić jej krzywdy holując siłowo. 30 minut przeciągania zmęczyło i jego i mnie. Słyszałem wiele i sile tutejszych ryb, a głębokość, z jakiej musiałem ją podebrać dodatkowo zwiększała to wrażenie.
Przeciwnikiem okazał się ponad dwunastokilowy golas. Widać był, że był już na haku, dlatego pewnie tak wytrwale walczył. Nie chcąc go męczyć zrobiłem szybkie fotki i po odkażeniu wypuściłem go do wody.
Początek był niezły. 1,5 doby na nowej, nieznanej wodzie i dwie ryby to jednak sukces. Niestety. Początek stał się końcem i już nic więcej nie chciało posmakować w moich przynętach. Wiatr zmienił kierunek, temperatura wody spadła o 2 stopnie w ciągu dwóch dni. Na szczęście przyjechała ekipa i rozpoczęliśmy spotkanie teamowe (o tym nie będę pisał). W sobotę musiałem się niestety spakować i wracać do domu. Szkoda, bo tej właśnie nocy (z soboty na niedzielę), gdy ja już leżałem w domowym cieple, chłopaki połowili całkiem fajne rybki. Dzięki temu wiem, że warto wrócić nad tą wodę, aby sprawdzić siłę tych większych mieszkańców Starego Stawu.
Z karpiowym pozdrowieniem
Tadeusz Kwiatkowski
Carp-World Team