Aktualność
Mariusz Sadowski o pięknie karpiowania
Artykuł Mariusza znajdziecie w 6 tegorocznym wydaniu magazynu Świat Karpia. Autor zaczyna od wspomnień, aby przejść do tego co powinno być w tym sporcie najważniejsze.
Brak sygnalizatorów, zasiadki pod gołym niebem, aż w końcu rezerwacja stanowiska na w pełni wyposażonym łowisku i tony sprzętu w samochodzie. Kto z nas to przerabiał? Chyba większość. W związku z tym po dwakroć zachęcamy do lektury tekstu Mariusza Sadowskiego.
Fragment artykułu:
Dziesiątki godzin, dni, tygodni spędzonych nad wodą w poszukiwaniu karpi. Tak od kilkunastu lat kontynuuję swoją pasję, robiąc to, co kocham. Z łezką w oku wspominam początki swojej karpiowej przygody, kiedy doświadczenie zdobywałem wyłącznie nad wodą, popełniając przy tym mnóstwo podstawowych błędów. Sprzęt był nieskomplikowany, a każda nowinka techniczna budziła spore zainteresowanie. Nie było aparatów cyfrowych, wszystkie zdjęcia robiliśmy na kliszy, góra dwa trzy ujęcia, aby starczyło na kolejne sesje ze złowionymi rybami. Każdy wyjazd był prawdziwą przygodą i wiązał się z dużymi emocjami. Często brakowało środka transportu, ale i tak dawaliśmy radę. Nie przeszkadzała zła pogoda, liczyła się pasja i możliwość spędzenia czasu wśród przyjaciół na łonie przyrody. Wiosenne zasiadki z nocnymi przymrozkami, przespane na polówce pod gołym niebem, pozostaną w pamięci na długie lata. Większość typowo karpiowych gratów była przywożona przez znajomych z zagranicy, nad wodą uchodziliśmy za dziwaków z masą niepotrzebnego sprzętu. Pierwsze przypony z włosem robiliśmy ze zwykłej żyłki mono, większość brań kończyła się spinkami, a i tak rzadko zjeżdżaliśmy o kiju. Na wielu zbiornikach byliśmy jedynymi wędkarzami, których celem było złowienie większego karpia. Nie było presji, każda ryba cieszyła, bez względu na wielkość. Karp o wadze 5 kg uchodził za dużego. Łowisk komercyjnych brakowało, a te, które funkcjonowały, nie były oblegane przez wędkarzy. Rzadkością była możliwość rezerwacji stanowisk. Przyjeżdżając z marszu w weekend, dla każdego znalazło się wolne miejsce. Zdarzało się, że spaliśmy przy samych wędkach, nie było sygnalizatorów, odjazd był równoznaczny z odgłosem wybieranej żyłki z poluzowanego hamulca kołowrotka. Kulki robiliśmy sami z podstawowych składników, często na bazie psiej karmy i mąki sojowej, wzbogacając je w dostępne w sklepach aromaty i barwniki.
Jesteście ciekawi całego artykułu Mariusza? Zapraszamy do najnowszego numeru magazynu Świat Karpia 6/2017, który jest już dostępny w sklepach. Kupicie go również w naszym e-sklepie - TUTAJ