Aktualność
2014-10-11
Wywiad z mistrzami World Carp Classic 2014 - Baitbox Team
Lago di Bolsena, to powulkaniczne jezioro o powierzchni ponad 113 kilometrów kwadratowych i średniej głębokości około 81 metrów, znajduje się w malowniczej włoskiej wiosce i w tym roku było ponownie areną zmagań o mistrzostwo World Carp Classic.
Po ciężkiej walce trofeum powędrowało po raz drugi w historii do polskiego zespołu. Są nim członkowie teamu Baitbox – Andrzej Walczak, Krzysztof Charmuszko oraz Gabriel Starzec. Na co dzień Andrzej i Krzysztof prowadzą firmę International Tackle zajmującą się dystrybucją sprzętu wędkarskiego w Polsce oraz prowadzą sklep internetowy www.baitbox.pl
Do wygrania tych najbardziej prestiżowych zawodów karpiowych „wystarczyło” im złowienie 20 karpi o łącznej wadze 204,1 kg. Czy było to takie proste, jak się wydaje? Nie sądzę, dlatego zapraszam Was do przeczytania wywiadu z mistrzami World Carp Classic 2014.
Adrian Śmigiel
Jesteście i będziecie przez najbliższy rok twarzą wędkarstwa karpiowego w Polsce, dzięki ostatniemu wyczynowi, który udało Wam się zrealizować, czyli wygrana w zawodach World Carp Classic. Większość karpiarzy Was – Andrzej i Krzysztof z pewnością zna, ale proszę, Gabriel powiedz kilka słów o sobie.
Gabriel Starzec
Pasję do wędkarstwa zaszczepił we mnie wujek, jako kilkuletni chłopiec brałem udział w wyprawach na okoliczne stawy, łowiliśmy ryby również nocą.
Łowieniem karpi zajmuję się od pięciu lat i coraz bardziej zagłębiam się w tajniki tego sportu.
Na co dzień w życiu zawodowym podejmuję różne wyzwania i dokładam wszelkich starań, by ich realizacja przebiegła wzorowo, a wymaga to dużego zaangażowania. Tak samo jest u mnie w wędkarstwie, jak już coś robię, to staram się to robić na 100%. Dlatego mój cel w wędkarstwie to „być dobrym”. Dzięki szczęściu i ciężkiej pracy czasami przenosi się to na sukces w zawodach wędkarskich i tak było również na WCC.
To nie był wasz pierwszy udział w zawodach World Carp Classic. Startowaliście w nich już kilka razy, ale dopiero teraz udało się odnieść sukces. Proszę podsumujcie krótko poprzednie edycje WCC.
Krzysztof Charmuszko
To był mój czwarty start w zawodach World Carp Classic, a trzeci na Bolsenie, można więc powiedzieć „do trzech razy sztuka”.
Poprzednie edycje ja chciałbym jak najszybciej zapomnieć. W roku 2011 łowiliśmy na Madine we Francji wspólnie z Andrzejem, mała wyspa, strona północna gdzie na drugi brzeg wyspy jest mniej niż 100 metrów i bez szans na ryby!
Kolejne lata 2012 i 2013 Bolsena. W tych dwóch edycjach wylosowaliśmy sektor Richworth przy plaży na Bivie City gdzie kilometr w lewo i trzy kilometry w prawo nikt nie złowił ryby.
Małym pocieszeniem było wygranie sektora w zeszłym roku, gdyż zostaliśmy wylosowani z racji braku złowionej ryby.
Z tego wynika, że na Bolsenie nie byliście pierwszy raz. Również podczas tegorocznej wiosennej wyprawy udało Wam się przechytrzyć nie jednego karpia. Czy poprzednie wyjazdy – sukcesy i porażki wiele Was nauczyły?
K.CH.
Mnie na pewno nauczyły pokory. Mimo iż karpi jest tam mnóstwo do tego, aby je złowić potrzeba dużo szczęścia, ale i umiejętności. Dlatego pojechaliśmy wiosną na „trening” z założeniem łowienia identycznie jak na WCC.
Zastaliśmy jezioro całkowicie czyste, bez jakiejkolwiek roślinności na dnie, a Bolsena we wrześniu, czyli w czasie rozgrywania WCC jest strasznie zarośnięta.
Więc trening nie do końca można było dostosować do warunków, jakie tam panują w trakcie tej imprezy, ale już wyniki tak.
Trzy ryby powyżej 20 kilogramów i kilka powyżej 10 kg, dały nam poczucie, że na pewno odnajdziemy się w każdym miejscu, gdzie będą ryby.
Podczas jednej z rozmów telefonicznych w czasie zawodów WCC, Andrzej powiedział, że Bolsena to woda, która jemu bardzo odpowiada. Czy możecie powiedzieć coś więcej o specyfice tej wody i dlaczego akurat Bolsena stała się waszym ulubionym łowiskiem?
Andrzej Walczak
Jest wiele powodów, które składają się na całokształt. Pierwsza edycja WCC na Bolsenie odbyła się na początku września, przez co przebywało tam jeszcze mnóstwo wczasowiczów, pogoda klasycznie letnia, ciepła i krystalicznie czysta woda, nieprzeciętne głębokości sięgające kilkudziesięciu metrów, kępy roślinności. W takich oto nietypowych, jak na karpiowanie warunkach przyszło nam łowić. Nie ukrywam, że odnalazłem się całkiem nieźle w 2012 roku, wygrywając bezapelacyjnie sektor „śmierci”, powtórzyłem niezły wynik rok później, a tegoroczny wiosenny wyjazd zakończył się kolejnym osobistym sukcesem. Złowiłem bowiem dwa karpie +20 kg i był to piąty diament do korony. Pięć karpi 20+ w pięciu krajach. Jak więc nie kochać tego miejsca. Na tej wodzie nie ma bankowych miejsc. Sukces zależy od wielu składowych. Ja lubię łowić w wodach nieprzewidywalnych, a Bolsena taką jest.
Z danych dostępnych w internecie możemy wyczytać, że głębokości na Bolsenie są oszałamiające. Jak w takim razie wygląda tam łowienie karpi na takich głębokościach?
G.S.
Jezioro Bolsena jest pięknym i ciekawym łowiskiem, to największe jezioro kraterowe w Europie. Chociaż panuje tam mikroklimat łagodny, to łowienie tam wymaga koncentracji i precyzji, a przede wszystkim odwagi. Należy precyzyjnie zbadać obszar i we właściwym miejscu umieścić zestaw, wiejący tam wiatr sprzyja łowieniu, ale też wzmaga fale, a wówczas hol ryby staje się niebezpiecznym zajęciem.
Jeździcie po całej Europie, aby łowić karpie i przeżywać niezwykłe przygody. Jaka jest różnica np. pomiędzy Rainbow, a Bolseną?
A.W.
Chyba najprościej powiem, że jak między wodą a ogniem. To diametralnie różne wody. Łączy je tylko jedna rzecz, ekstremalne warunki połowu karpi. Na Bolsenie ekstremalne jest pływanie na półtorametrowych falach, kilkusetmetrowe odjazdy karpi, długotrwałe hole, na Rainbow zaś holowanie w zaczepach, wywożenie zestawów po podpórkach, haczykach itp.
Na Bolsenie branie, to prawie 100% karp na macie, to tylko kwestia czasu, żeby ryba skapitulowała, na Rainbow pewności nie ma nigdy. Nawet jak karp wyjdzie z zaczepu, to za chwilę wpływa w następny. Karpie z Bolseny, to commony o naturalnych kształtach, na Rainbow zaś jest wiele golców, a ich kształty są bardzo zróżnicowane. No i wagi, wagi zdecydowanie na korzyść Rainbow. Zresztą jak porównać ogromne jezioro w kraterze wulkanu z małą lignitową glinianką.
Nie da się ukryć... łowicie karpie wszędzie, gdzie się pojawicie. Przypadek? Umiejętności? Jaki jest przepis na odnoszenie takich sukcesów?
A.W.
Przypadek jest wtedy, gdy zrobisz coś raz i jest to zaskoczenie dla ciebie i innych. Jeśli jednak powtarzasz wyniki regularnie, to nie ma w tym przypadku. Stawiając się przez chwilę w roli doktora wypisującego receptę na skuteczne łowienie, postawię na taką kolejność:
1. Wyciąganie wniosków z każdej wyprawy i wdrażanie ich w życie podczas następnej.
2. Słuchanie ze zrozumieniem innych doświadczonych karpiarzy.
3. Dopracowywanie do perfekcji zestawów końcowych, gdyż one w 90% są odpowiedzialne za branie i skuteczny hol.
4. Nie stosowanie półśrodków.
5. Zimna krew podczas holu
6. Intuicja.
Jak wyglądały Wasze przygotowania do zawodów? Obmyślanie strategii, zakładanie różnych planów. Czy to się działo jeszcze w Polsce?
K.CH.
Oczywiście. Mimo iż decyzję o wyjeździe podjęliśmy tak naprawdę na 10 dni przed jej startem. Były to bardzo intensywne dni, mnóstwo telefonów i rozmów między nami.
Ogromnym plusem było to, że na co dzień pracujemy z Andrzejem razem więc temat WCC był numerem 1. Start na tak dużej wodzie, jaką jest Bolsena to ogromne wyzwanie: silny wiatr, metrowe fale oraz burze i deszcze. Gdy one nadchodzą, potrafią odebrać ochotę łowienia najwytrwalszym.
Dlatego sprzęt jest tam bardzo ważny. Przede wszystkim ponton ze sztywna podłogą i kilem, duży zapas akumulatorów itd. Jednak najważniejsze to odważna i zgrana ekipa, która tym sprzętem na ogromnych falach podczas deszczu czy burzy nie zawaha się wypłynąć.
I ja miałem szczęście w takiej ekipie się znaleźć.
Wystartowaliście w teamie Carp Rusa, razem z pozostałymi znakomitymi karpiarzami. Jednak to Wam udało się odnieść zwycięstwo. Czy to prawda, że połowa sukcesu to losowanie?
G.S.
Wylosowanie dobrego stanowiska to podstawa, ale na całość sukcesu składa się wiele czynników.
W naszej ekipie nie zabrakło żadnego z nich. Założenia i taktyka w praktyce zawsze ulegają zmianie, trzeba kierować się rozumem i intuicją, aby w danej sytuacji podjąć trafną decyzję, uwzględniając szereg zaistniałych czynników.
Co działo się po ceremonii otwarcia zawodów i losowaniu? Czy już od razu byliście pewni, że stanowisko 68 przyniesie Wam tyle pięknych ryb?
A.W.
Losowanie było pojedyncze, więc nie można było poprawić złego wyboru. Ten typ losowania nie wymaga więc znajomości stanowisk, jednak zawsze są tak zwane topy. Mieliśmy ich kilka. Nr 54 – zwycięstwo 2013, 71 - drugie miejsce 2013, 68 – trzecie miejsce 2013, miejsca od 75 do 85, gdzie zawsze łowiono duże ryby oraz porty żeglarskie. Nie chcieliśmy za żadne skarby miejsc od 1 do 20. Reszta była akceptowalna. Więc jak Gabryś wyciągnął pojemnik i zobaczyłem TOP 3, to ucieszyłem się jak dziecko. Bowiem był to wstęp do potencjalnego sukcesu. Potrzebnych jest jeszcze kilka składowych. Drugą jest niewątpliwie korzystny wiatr, a ten według prognoz miał się pojawić dopiero w czwartek. Trzecia to doświadczenie, a to posiadaliśmy, czwarta, to odwaga i pracowitość. Nie każdy sobie wyobraża, jak pływa się na wielkich falach na granicy bezpieczeństwa, ile siły trzeba włożyć, żeby w takich warunkach wypchnąć ponton na wodę, ile trzeba samozaparcia, żeby wskakiwać w ubraniu do wody po kilkanaście razy na dobę. Żeby to zobrazować, to powiem, że zużyliśmy 10 akumulatorów do silnika. Na Rainbow zużywam dwa na tydzień.
Rozmawialiście na ten temat z innymi karpiarzami? Czy ktoś doradzał Wam jak łowić w tym miejscu?
A.W.
Wymienialiśmy swoje doświadczenia z Polakami na Bivy Camp, bo jak wspomniałem wcześniej, słuchanie ze zrozumieniem innych doświadczonych karpiarzy jest składową recepty na sukces, jednak na tym miejscu nie łowił wcześniej nikt ze znajomych. Musieliśmy więc liczyć na własne doświadczenie i intuicję.
Jak minęła Wam pierwsza doba na zawodach. Szukanie odpowiednich miejscówek, nęcenie, dobór przynęt. Opowiedzcie o tej trudniejszej części, która ma wpływ na dalsze sukcesy.
K.CH.
Myślę, że istotną rzeczą naszego sukcesu był ogromny spokój.
Dlatego pierwsza, jak i kolejne doby mijały nam na analizowaniu tego, co może dziać się pod wodą. O tym, iż zestawy mamy idealne, przynęty, jak i miejsce – wiedzieliśmy, natomiast jedyną niewiadomą było to, czy ryby będą odwiedzać nasze miejscówki. Co kilka godzin bez brania sprawdzaliśmy je kamerą czy nadal zanęta jest na dnie, czy może zostaliśmy oszukani przez ryby.
Co do szukania miejsc, myślę, że jest to cecha, którą się ma lub nie. Zwłaszcza tam, gdzie na dnie nie ma żadnych, ale to żadnych zaczepów lub charakterystycznych miejsc, a jest tak jak u innych wielu ekip — dywan z trawy o wysokości 5 do 10 centymetrów i aby znaleźć odpowiednie miejsca, trzeba kierować się wędkarskim „nosem".
Powrócę jeszcze do początku, czyli poniedziałku rano. Gdy wszyscy obok nas w pośpiechu stawiali namioty i pompowali pontony, my pierwsze z auta wyjęliśmy krzesełka i stolik.
Siedzieliśmy tak od godziny 7 do około godziny 10 i w spokoju przy kawie obserwowaliśmy wodę. Myślę, że to był dla nas świetny start, gdyż wiedzieliśmy już gdzie szukać miejscówek.
Czy tej ustalonej taktyki oraz wybranych miejsc trzymaliście się do końca zawodów?
K.CH.
Taktyki i miejsc trzymaliśmy się od początku do końca. Mimo iż na jednej z wędek brania nie było do czwartku, konsekwentnie trzymaliśmy ja w tym miejscu. Jak się później okazało, miejsce to dało nam 3 ryby w nocy z piątku na sobotę i przypieczętowało zwycięstwo. Na wszystkie wędki złowiliśmy ryby i na wszystkich mieliśmy te same zestawy. Na 21 brań złowiliśmy 20 karpi, jeden nam niestety spadł, lecz Holendrom z drugiego miejsca aż 7!
To pokazuje jak ważne są detale, czyli hak, przypon, wędka i umiejętność holu. Ja nad naszymi przyponami siedziałem w każdej wolnej chwili, a po każdej złowionej rybie hak oglądaliśmy kilka razy, zanim go ponownie użyliśmy.
Dla innych to przesada, lecz dla mnie w karpiowaniu nie ma miejsca na błędy, więc zestaw końcowy równa się SUKCES !!!
Czy mieliście obawy, że nie uda Wam się utrzymać ryb w łowisku? Jak sobie z tym poradziliście?
A.W.
Na tak wielkiej wodzie utrzymanie ryb w łowisku nie jest sprawą prostą. Karpie w takiej wodzie przemieszczają się bowiem z wiatrem i mogą zarówno nagle się pojawić, jak i nagle zniknąć. Przy słabym wietrze łowiliśmy skutecznie małe karpie tuż przy opasce portowej, jednak jak dmuchnęło mocno, to karpie te zniknęły bezpowrotnie, kryjąc się wewnątrz portu. Gdyby bowiem przebywały dalej na opasce, fale roztrzaskałyby je o kamienie. Więc utrzymanie ich nęceniem nie było możliwe, jednak trzeba było być czujnym i przy każdym osłabieniu wiatru sypać na tę miejscówkę nową zanętę, żeby stół był zawsze zastawiony. Wielki wiatr przywiał nam za to ryby z głębin. W tych ekstremalnych warunkach zapracowały wędki wywiezione najdalej. Przez pierwsze dwie doby nie było tam nawet pozbierane drobne ziarno, a nagle miejscówka ożyła i dała około 80 kg ryb przez dobę. Jak widać nie skupialiśmy się nad utrzymaniem ryb w konkretnym miejscu przez cały czas zawodów, gdyż było to niemożliwe, reagowaliśmy bardzo szybko na zmianę warunków pogodowych. Każda nasza wędka dała nam ryby, każda zapracowała w innych warunkach pogodowych, to chyba duża składowa naszego sukcesu.
Jaka strategia nęcenia stoi za Waszą wygraną?
A.W.
Po wytypowaniu miejscówek zasypaliśmy je mieszaniną ziaren konopi, kukurydzy, orzecha tygrysiego i pelletu Quench, oraz położyliśmy po kilogramie kulek na zestaw.
Byliśmy dobrze przygotowani, jeśli chodzi o kulki i zanętę. Dysponowaliśmy 100 kilogramami nowych kulek Solara Club Chilli, które przywiózł nam sam Martin Locke, naszymi Club Toffee, 100 kg pelletu Quench oraz dużą ilością ziaren konopi, kukurydzy i orzecha tygrysiego.
Jednak nie sypaliśmy od razu bez opamiętania. Mieliśmy podwodną kamerę, dzięki której kontrolowaliśmy ilość zanęty na dnie bardzo regularnie, a w szczególności po braniu. Miejsca, z których były brania sypaliśmy coraz obficiej, a pozostałe delikatnie, tylko tyle, żeby coś tam leżało, kiedy pojawi się karp.
Z ziaren i pelletu kleiliśmy kule wielkości pomarańczy, żeby podać ziarno jak najbardziej punktowo. Kulki zaś rozsypywaliśmy dość szeroko, żeby sprowokować karpie do szukania towaru.
W czwartek wieczorem skończył się nam pellet Quench i brania nam osłabły, żeby nie powiedzieć całkiem stanęły. W piątek w dzień nie złowiliśmy bowiem ryby. Czy to wina braku pelletu, czy może spadku aktywności, nie dowiemy się nigdy, na szczęście w nocy z piątku na sobotę powróciły ryby na opaskę portu i zapracowała wędka na średnim dystansie, dając nam dwie najważniejsze ryby zawodów. Karp 10,5 kg pozwolił obronić się przed ostatnim atakiem Holendrów, a karp 10,10kg dokończył dzieła.
Jakich zestawów końcowych używaliście? Który zestaw, przypon sprawdził Wam się najbardziej?
K.CH.
Zaczęliśmy 3 do 1, czyli 3 zestawy na „bałwanka” i jeden Gabriela na pop upa, którego już po pierwszej nocy „wybiliśmy” mu z głowy :))
Później już na wszystkich wędkach to samo, czyli Blow Back Rig: miękki przypon z Quicksilvera 25 lb, haki Carp'R'Us Continental Snag Hook (ryby tam mają strasznie twarde pyski) oraz Mouth Snagger Carp'R'Us.
Wszystkie ryby zapięte były idealnie w dolną wargę i potrzeba było nie lada siły, aby je z nich wypiąć.
Wspólnie z użytkownikami portalu Świat Karpia na bieżąco śledziliśmy poczynania zawodników na World Carp Classic. Muszę przyznać było gorąco. Zapewne u Was emocje również sięgały zenitu. Jak radziliście sobie ze stresem, który na pewno Wam towarzyszył, chociażby w ostatnich trzech dniach imprezy.
G.S.
W pierwszych dniach zawodów łowiliśmy, czerpiąc z tego przyjemność, nie analizowaliśmy wtedy tabeli wyników, gdyż było ciężko o jakiekolwiek informacje. Łowiąc regularnie ryby, uplasowaliśmy się na drugim miejscu, pojawiła się wtedy szansa na podium. Czułem radość, każdy z nas robił swoją pracę jak najlepiej. Stres działał na nas raczej jak motywator.
Dużym utrudnieniem dla Was były olbrzymie fale, o których podczas rozmowy telefonicznej mówiliście „...łowimy na morzu. To jest niesamowite!”. Jak pogodzić się z tą przeciwnością? Czy to uczyniło więcej dobrego, czy złego?
A.W.
Żeby wyobrazić sobie, jak takie fale przeszkadzają, opiszę jak wyglądało wypływanie i powrót na brzeg. Żeby wypchnąć ponton poza pierwsze agresywne fale, trzech dorosłych facetów z całej siły pcha ponton, zanurzając się po pas w wodzie, dwoje wślizguje się do pontonu, a trzeci z całych sił wypycha ponton przed siebie. Powrót to ślizg na fali z odległości ok. 4 metrów, podczas którego brzegowy zabiera wędkę od jednego z pontoniarzy, a oni wyskakują z pontonu, chwytając go za boczne uchwyty wyciągają na brzeg. Jeśli nie zdążą przed koleją falą, do pontonu wlewa się kilkanaście wiader wody naraz. To wygląda jak zajęcia Marin's, nie karpiowanie.
Co do samego pływania, to trzeba pozbyć się strachu i zaakceptować fale przelewające się co jakiś czas przez ponton. Bez tego nie da się wysiedzieć na pontonie nawet minuty.
Jednak jest takie powiedzenie „nie wieje, to nie bierze”. Dotyczy to właśnie wielkich zbiorników, więc mimo wszystko fale, to samo dobro.
Jakie to uczucie, gdy Ross z ekipą tv odwiedzał Was coraz częściej?
A.W.
Na początku zawodów było to normalne, że odwiedza jakieś ekipy, my nie liczyliśmy się jeszcze w grze o zwycięstwo, jednak im bliżej końca, tym większy stres i emocje były naszym udziałem, a obecność kamer podkręcała te uczucia. I trzeba było ogarniać nasz twórczy brzegowy bałagan :-)
Jak to jest występować w polskich barwach? Czy z dumą reprezentowaliście nasz kraj na arenie międzynarodowej? Jak traktowani są Polacy na World Carp Classic.
K.CH.
Mogę spokojnie powiedzieć za siebie i kolegów, iż jest to wspaniałe uczucie. Wszyscy nosimy koszulki z biało-czerwoną flagą i szczycimy się, że jesteśmy z Polski. Na każdym stanowisku gdzie są Polacy, dumnie powiewa nasza flaga.
Wszyscy Polacy tam traktowani są bardzo miło i z należytym szacunkiem. Natomiast polska ekipa Leszka Ruteckiego jest na WCC przykładem od wielu lat jak powinno się traktować narodowe barwy. Jest też chyba najlepiej zorganizowanym Team-em na tej imprezie.
Dzwoniłem do Was w sobotę przed godziną 8 rano i słyszałem w głosie Krisa smutek i płacz, gdy informował mnie, że jednak zajęliście drugie miejsce. Nie dowierzałem! Jaka wtedy panowała atmosfera na Waszym stanowisku?
A.W.
Jest tradycją WCC, że raca kończąca zawody jest odpalana na stanowisku zwycięzców. Na kwadrans przed końcem zawodów podjeżdżają samochody organizatorów, niosą racę, więc wygrywamy ?
Wyobraź sobie, że już witasz się z gąską i nagle się budzisz. Niedowierzanie, rozgoryczenie, wkur...... mówiąc wprost. Ross pozostawił nas bez słowa wyjaśnienia i odjechał do Holendrów. Nie mieliśmy do końca pojęcia, co złowili Holendrzy, jednak z list wynikało, że mają 187 kg, my na liście mieliśmy 194, lecz nasza ostatnia ryba nie figurowała tam jeszcze. Może Holendrów też ?
Gdzieś w podświadomości tliła się jeszcze mała iskierka, że to może pomyłka, że może Holendrzy nie dołowili, ale zdrowy rozsądek dyktował, że przegraliśmy bitwę. Wiele razy widzimy płaczących piłkarzy przegrywających finał ligi mistrzów, czy mistrzostw świata, tak właśnie wyglądaliśmy przez te pół godziny.
Pół godziny później Krzysztof wysłał smsa - „Wygraliśmy!!!”. Mówię sobie, o co chodzi? Jaka była dalsza historia?
G.S.
Do końca zawodów była niepewność, którą lokatę zajęliśmy. Były pewne problemy techniczne ze strony organizatora z przepływem informacji na stronie WCC.
Czekaliśmy na oficjalny werdykt. W teamie panował niepokój i konsternacja.
Po kilkunastu minutach wraca do nas organizator i informuje, że jesteśmy mistrzami WCC 2014. Radość z sukcesu była ogromna.
Zapewne radości nie da się opisać i nikt nigdy się nie dowie, jakie to przeżycie, gdy sam tego nie doświadczy. Zapytam Was o jeszcze tylko jedną rzecz.
Jak to jest odebrać tak cenne trofeum i odśpiewać Polski hymn na międzynarodowych zawodach World Carp Classic?
A.W.
To niepowtarzalne uczucie, duma, radość, wzruszenie, głos grzęźnie w gardle, nogi odmawiają posłuszeństwa, parafrazując znaną reklamę: „… za resztę zapłacisz kartą Master Card”.
G.S.
Byłem dumny, że mogłem odśpiewać hymn Polski, a wygraną dedykuję mojej córce Zuzannie, która wspierała mnie podczas całych zawodów, dzwoniąc po kilka razy dziennie. WCC 2014 JEST NASZE!!!!!!
K.CH.
Wspaniałe uczucie i dreszcze na całym ciele. Na ceremonii mały problem z polskim hymnem, gdyż puścili go za wolno, a emocje były tak duże, że gdyby nasz hymn był „szybszy” śpiewem roznieślibyśmy tę halę. To był nasz dzień. TO BYŁO NASZE WCC !!!
Wspaniałe uczucie i dreszcze na całym ciele. Na ceremonii mały problem z polskim hymnem, gdyż puścili go za wolno, a emocje były tak duże, że gdyby nasz hymn był „szybszy” śpiewem roznieślibyśmy tę halę. To był nasz dzień. TO BYŁO NASZE WCC !!!
Gratuluję Wam jeszcze raz tak pięknego zwycięstwa i mam nadzieję, że jeszcze nie raz powalczycie o mistrzostwo World Carp Classic.
Rozmawiał Adrian Śmigiel
Polecane aktualności
Łowne przypony - Przypon 360 Rig - Wojciech Jedliński
2022-04-10
Łowne przypony - Slip D - Rig w otulinie - Wojciech Jedliński
2022-03-19
D Rig na miękko - Wojciech Jedliński
2022-03-02
"Blow back rig" Wojciech Jedliński Łowne przypony
2022-02-16
Przypon standardowy węzeł bez węzła Wojciech Jedliński
2022-02-02
Czy karpie widzą?
2021-03-11
Oznacz odległość i łów dokładnie!
2021-03-05
Gdzie szukać karpi wczesną wiosną?
2021-03-01