Karpiowanie w dzikich jeziorach to dla mnie największe wędkarskie wyzwanie. Ta niepewność i niewiadoma, czy gdzieś w głębinach czai się karp, który może okazać się rybą życia.
 

Nie będę rozwijał tematu wód ogólnodostępnych (przeważnie PZW) i ich „wyższości” lub nie nad łowiskami komercyjnymi, bo na każdych z nich wędkuję i każdy zbiornik ma swoje zalety i wady. Na pewno jednak nie wyobrażam sobie karpiowego sezonu bez zasiadek na dzikich jeziorach. Bez tłumu wędkarzy i ogólnego „zamieszania”, które spotykamy nad bardziej dostępnymi wodami. Takie wyprawy kształtują karpiowy charakter, bo nie raz zjedziemy „o kiju”. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że na zbiornikach pod zarządami PZW jest mniej karpi niż na łowiskach komercyjnych. Tych drugich powstaje coraz więcej i są zarządzane coraz bardziej efektywnie - dla nas karpiarzy. Praca, dom, rodzina i pęd życia codziennego sprawiają, że mamy mało czasu na karpiowe eskapady. Niewielu z nas może pozwolić sobie na tygodniowe zasiadki. Dlatego „komercja” to czasem jedyny wybór, by mieć szansę złowić dużego karpia. Jednak jeśli jesteś na tyle zmotywowany, by szukać karpi w wodach mniej dostępnych, to dobra decyzja. Warto!