Aktualność
Francuskie karpie Lac de Madine + FILM
Duża ilość karpi, ich wielkość, łatwy dostęp do wielu części zbiornika, a przede wszystkim wspaniale rozwinięta infrastruktura turystyczna, stawiają właśnie Madine na czele rankingu wód, którym karpiarz powinien poświęcić swoją uwagę.
Francja to kraj znany wśród karpiarzy nie tylko z Paryża i wieży Eiffla, lecz przede wszystkim z wielkich zaporówek pełnych wspaniałych i walecznych karpi. To również państwo wielu paradoksów i niezrozumiałych dla przeciętnego Europejczyka przepisów, dotyczących połowu ryb na tzw. wodach związkowych - zarządzanych przez instytucje państwowe. Niemal wszędzie brzegi podzielone są na strefy połowu dziennego, nocnego, zakazu połowu, itp., a wiedzę tę należy posiąść przed wędkowaniem, gdyż żandarmeria francuska nie ma skrupułów w egzekwowaniu przepisów - karze wysokimi mandatami lub nawet konfiskuje sprzęt.
Bardzo często w moich rozmowach z kolegami pada hasło: „Jedziemy do Francji"! Jednak gdy tylko zaczynamy konkretyzować plany, pojawiają się wątpliwości. "Bo nie wiadomo jakie panują tam zasady, bo problem z wykupieniem licencji", itd. W rzeczywistości nie jest tak strasznie jak mogłoby się wydawać. Ale od początku. W tym tekście skupię się na kilku zbiornikach zaporowych, leżących na północy Francji, w szczególności na Lac De Madine, któremu poświęciłem w ostatnim roku najwięcej czasu.
W okolicy miast Metz, Nancy, Saint-Disier i Toyes, znajdują się takie kultowe zaporówki jak: Lac d’Orient, Amance, Lac de Madine, Lac d’Auzon, czy Lac du Der-Chantecoq. Trzy pierwsze zasłynęły w karpiowym świecie z tego, że organizowane były tam słynne zawody Word Carp Classic, z czego Madine ma chyba najdłuższą historię. Zastanawiałem się dlaczego WCC wybrało właśnie tę wodę. Odpowiedź wydaje się prosta, gdy przejrzy się wyniki zawodów oraz zobaczy na własne oczy jak zagospodarowane są brzegi jeziora. Duża ilość karpi, ich wielkość, łatwy dostęp do wielu części zbiornika, a przede wszystkim wspaniale rozwinięta infrastruktura turystyczna, stawiają właśnie Madine na czele rankingu wód, którym karpiarz powinien poświęcić swoją uwagę.
Tak więc, skierowałem w kierunku Lac d’Madine swe kroki. Pierwszy raz, wraz z kolegami, pojawiłem się tam wiosną. Jezioro podzielone jest na strefy, w których obowiązują różne zasady wędkowania. Mimo kilku wydzielonych miejsc, gdzie można wędkować przez całą dobę, postanowiłem łowić jedynie od świtu do zmierzchu. Dlaczego? Otóż uważałem, że właśnie w ten sposób dosięgnę miejsc, w których przebywają największe karpie. Nie chciałem być skazany na łowienie z brzegu, więc wybrałem łódź. Ten sposób wędkowania nie jest jeszcze popularny w Polsce (a szkoda ), lecz we Francji z łodzi łowi się nagminnie. Jednym z zasadniczych atutów tej metody jest możliwość zacumowania łódki nieopodal klasycznych karpiowych „domów”, bez konieczności wywózki na 500, 700, czy nawet 1200 metrów, bo i takie odległości wywózki nie są obce karpiarzom na Madine. Wyobraźcie sobie branie przypadkowego leszcza z tysiąca metrów, to chyba najbardziej niechciana rzecz podczas ekstremalnych zasiadek. Stąd moja decyzja – łódź.
Miejscówek szukaliśmy na około 15 hektarowej zatoce, we wschodniej części jeziora. Głębokość wody nie przekracza tam 3 metrów, co czyni zatokę idealnym miejscem do tarła. Liczyłem więc, że karpie - wcześniej czy później - się tu pojawią. Kilka potencjalnie dobrych miejsc znalazłem blisko brzegu, przy samych trzcinach, ale były to obszary o głębokości nie większej niż 80 cm, więc szukaliśmy dalej. Dopiero po kilku godzinach spędzonych z kamerą podwodną, udało się namierzyć idealne miejsce na środku zatoki - pas wolny od zbędnego zielska, 3 metry głębokości, 15 - 20 cm mułu. Mogłem tam spokojne umieścić dwa zestawy. Pozostałe dwa (chod rigi) przeznaczyłem na miejsca porośnięte roślinnością.
Pierwszego wieczoru postanowiłem zanęcić obficie. Do wody poszło około 20 kg kulek 18 mm, 10 kg pelletu quench i bardzo dużo ziaren. Gdy słońce zaszło, udaliśmy się na wypoczynek do samochodów. Noc w aucie minęła szybko i już przed 7 rano byliśmy z powrotem na wodzie. Miejsca były już wytypowane i zanęcone, więc wywiezienie zestawów trwało chwilę. Gdy ustawiałem czwartą wędkę, pomyślałem że będę mógł w końcu zjeść śniadanie i odpocząć na przednim siedzeniu auta. Zanim jednak zapiąłem swingera, żyłka zaczęła uciekać z kołowrotka. W pierwszej chwili pomyślałem, że Robert wpłynął w moje zestawy, ale on siedział spokojnie na łodzi. To branie! Po minucie leżenia przynęty w wodzie miałem pierwsze branie na Madine! Z holem nie było większych problemów, gdyż Long Shank Nailer Carp’r’us był zapięty idealnie. Po chwili karp był w podbieraku. Waga nie kłamała - 21,1 kg żywej ryby - to był wymarzony początek!
W następnych dniach - wczesnymi rankami, pomiędzy godziną 7 a 9 - następowały kolejne brania. Jedno z nich na długo zostanie w mojej pamięci. Zaczęło się niewinnie, branie jakich większość - gwizd sygnalizatora, szybki wskok do pontonu, odpalenie silnika i naprzód, w stronę ryby. Karp jednak cały czas wyciągał mi żyłkę w tempie ekspresowym, a ja przecież goniłem go pontonem na 5 biegu! Czułem, że nie będzie to łatwe branie. Gdy karp się uspokoił, a ja opanowałem swoje emocje, okazało się, że jestem jakieś 400 metrów od łodzi! W końcu dopłynąłem do ryby i przez kolejne 15 minut próbowałem poderwać ją z dna. W myślach miałem jedno - będzie 30 kilo! Lecz kiedy poderwałem rybę, okazała się... zbyt chuda na 30 kg. W rzeczywistości karp ważył 19 kg, ale dostarczył wrażeń większych, niż niejeden "trzydziestokilowiec".
Kolejna wyprawa przypadła na lipiec 2013. Nasza ekipa w składzie: Darek Cios, Andrzej Walczak, Jarek Gulej, Marek Grodowski i ja, przybyła nad Madine wraz z członkami firmy AS PRO MEDIA, chłopaki kręcili film o naszym hobby. Lato w pełni, sezon turystyczny również, pojawiły się więc wątpliwości, czy to aby dobry termin. Finalnie okazało się, że nie jest tak źle, gdyż po przyjeździe, na wodzie przywitała nas bardzo mała ilość obiektów pływających. Wszystko z powodu remontu największego portu żeglarskiego. Całodobowe miejsca zarezerwowaliśmy na tzw. dużej wyspie, gdzie swoje wędkowanie zaplanowali Andrzej, Darek i Jarek, a ja - razem z Markosem - postanowiłem znów spróbować sił w łowieniu z łodzi.
Zobaczcie za darmo pełnometrażowy film, który był dodatkiem do czasopisma Świat Karpia 1/2014
Zdecydowaliśmy się na zatokę dużej wyspy - tzw. las, gdzie podczas WCC łowi się zazwyczaj dużo karpi. Pierwsze dwa dni poświęciliśmy na wybranie ośmiu miejscówek, gdzie rozpoczęliśmy regularne nęcenie. W międzyczasie koledzy na wyspie mieli pierwsze brania, które zaczęły się od... sumów, naprawdę dużych sumów. Andrzeja branie zaskoczyło o godzinie 23, na wędkę wywiezioną ok. 450 metrów od brzegu. Ryba wybrała kilkanaście metrów plecionki i stanęła. Andrzej z Darkiem wskoczyli do pontonu i po kilku minutach rozpoczęli hol, który udało się zakończyć lądowaniem pięknego „wąsa”. Rybę włożyli do największego - jakiego mieli - worka karpiowego, by móc rano zrobić sesję zdjęciową. Okazało się, że sum ważył 35,5 kg, a w worku została jeszcze wypluta przezeń dwukilowa wzdręga. Oficjalnie podaje się, że rekord suma na Madine wynosi 40 kg, więc koledzy otarli się o niego o milimetry. To mały sukces, ale przecież nie na sumy tam przyjechaliśmy.
Trzeci dzień był początkiem właściwej przygody. Marek skutecznie wyholował pięknego commona, mieliśmy więc nadzieję, że jezioro się przed nami otworzy. Podczas sesji zdjęciowej mieliśmy kolejne branie - agresywny wyjazd na wędce ulokowanej na łodzi. Pech chciał, że w tym samym czasie byliśmy obaj zaangażowani w robienie zdjęć, co spowodowało, że ryba skutecznie zaparkowała w zaczepach, a my musieliśmy przełknąć gorycz porażki. Jakby tego było mało, ktoś nie do końca rozumiejący zasady karpiowych łowów pościągał nam większość markerów „H”. Na szczęście odszukaliśmy nasze miejscówki, lecz wieczorem nadeszło najgorsze - na wyspę przypłynęła straż rybacka, która poinformowała nas, że nie możemy łowić z łodzi i wywozić pontonem zestawów. Na nic zdały się zapewnienia, że przy zakupie licencji gospodarz wody został poinformowany o naszych metodach wędkowania, nie miał do nich żadnych zastrzeżeń i - co więcej - twierdził, że są dozwolone. Z władzą jednak się nie dyskutuje. W efekcie zmarnowaliśmy połowę swojego czasu na karpiowanie, o wrzuconym do wody towarze nie wspominając.
Na wyspie koledzy złowili kolejne... sumy, choć Darek Cios zaliczył na swoje konto rodzynka. Był nim common - jedyny złowiony na wyspie karp. Sumy brały zarówno na kulki, jak i na żywca, który wcześniej zjadł kulki :). Ich rewiry sięgały kilkuset metrów od brzegu. Najbardziej okazałe złowione sumy mieściły się w przedziale od 20 do 30 kg. Wydaje się całkiem rozsądne, że karpie opuściły ten rejon. W końcu każdy chce żyć.
Z racji tego, że nie mogliśmy z Markiem kontynuować swojej taktyki, wybraliśmy się następnego dnia na rekonesans. I oto - bingo! Pływając w okolicach starego zatopionego jeziora, natrafiliśmy na wielkie karpie wygrzewające się pod powierzchnią w zielsku oraz w trzcinowiskach. To dopiero miejscówka, pomyślałem i momentalnie zacząłem snuć plany na następną wyprawę karpiową. Miałem wielką chęć wrócić tu jesienią, lecz - jak to zwykle bywa - życie nakreśliło swój własny scenariusz. Moja łódka czeka cierpliwie na parkingu, wielkie karpie Madine również czekają w jeziorze, a ja układam w głowie misterny plan, jak się do nich dobrać w następnym sezonie.
P.S
Jeśli będziecie podróżować z rodziną, warto prócz Paryża zwiedzić pobliskie miasto Metz, w którym czekają na nas liczne atrakcje, zarówno te związane z kulturą i historią, jak i te czysto rozrywkowe. Obiektami, które - wg mnie - trzeba odwiedzić, są przede wszystkim: katedra św. Szczepana, muzeum Centre Pompidou oraz... park rozrywki Walygator Park! Nieważne kto, duży czy mały, nikt nie będzie żałował wizyty w tym ostatnim :)!
tekst: Krzysztof Charmuszko