Blog
Karpiowy urlop z życiówką
Karpiowe wakacje z rodziną. Obserwując newsy w Internecie, okazuje się, że taka forma spędzania wolnego czasu jest coraz bardziej popularna. To chyba dobrze, prawda? To sygnał, że hobby jest wśród domowników akceptowane i może sprawiać przyjemność Wszystkim.
Wspólnie z moją rodziną już w 2013 roku, odjeżdżając z tego typu zasiadki urlopowej, czuliśmy, że i forma i miejsce bardzo nam odpowiada. Zdecydowaliśmy, że tegoroczny urlop spędzimy ponownie nad przepięknie położonym, kaszubskim jeziorem Krążno.
Nie dość, że dla trzech osób uzbiera się jednak trochę bagażu, to sama 12-to dniowa zasiadka karpiowa też wymaga przygotowania w postaci sprzętu i przynęt. Nie było łatwo to wszystko ogarnąć, jednak udało się po przejechaniu ponad 500 km trasy, o wschodzie słońca przywitaliśmy jezioro. Nasze stanowisko było jeszcze przez kilka godzin zajęte, dlatego mieliśmy dość czasu na rozeznanie wśród kilku łowiących. Dobre informacje tylko nas podkręciły, tym bardziej, że za cel postawiłem sobie przekroczenie magicznej bariery 20 kg :)
Po zorganizowaniu biwaku,
tradycyjnie przyszedł czas na poznania dna. Zaglądanie pod wodę, stukanie, pukanie, H-bojki, markery itd. Poszło sprawnie, ponieważ już w zeszłym roku interesowaliśmy się tym stanowiskiem, opływając tu i ówdzie.
Nadszedł czas na przygotowanie karpiowego żarełka.
Podczas tej zasiadki miałem przygotowane trzy smaki kulek. Były to samodzielnie zrobione kulki z miksów karpiowej kuchni Karela Nikl’a. Stary i sprawdzony Kill Krill , nasz letni kiler – KrillBerry oraz tegoroczna nowość – DevilKrill . Łowiąc na trzy wędki, zdecydowałem, że każdy z zestawów położę na innej głębokości, a co za tym tutaj idzie – innej strukturze dna.
Pierwszy zestaw, zmontowany na plecionce Korda Supernatural oraz haczyku Korda Wide Gap nr 4 położyłem na 12 metrach głębokości. Korzystając z dobrodziejstwa, jakie daje kamera podwodna, można było przekonać się, że na dnie zalega ok. 70 cm warstwa mułu o bardzo lekkiej strukturze, przypominającej piankę do golenia, a dopiero niżej wyczuwało się jakikolwiek opór. Trzeba, więc było zmontować zestaw, którego przypon miał odpowiednią długość.
Aby ściągnąć rybę w te okolice, przygotowałem zupkę, której zadaniem było znęcenie ryb i zachęcenie do poszukiwania większych kąsków w chmurze zapachowej.
Jako bazy użyłem 1kg Method Mixu Red Spice oraz niewielkiej ilości skoncentrowanego Maxim Red’a, mieszając i zalewając to dodatkami w postaci CSL Mixer natural , RR oli Aktiv (z tym trzeba ostrożnie, bowiem jest bardzo silny!) i odrobiną Boostera Devil Krill . Wszystko, łącznie z kulkami Devil Krill , na ostro, w klimacie chili.
Musiała z tego wyjść papka, którą podając z pontonu rozprowadziłem nad zestawem.
Drugi zestaw położyłem na głębokości 7 metrów, gdzie twarde, niemal piaszczyste dno przechodzi w delikatny namułek. Zanęciłem kulkami dopalonymi wcześniej boosterem
oraz niewielką ilością pelletu Halibut i Red Halibut.
Na włosie zawisł bałwanek z 18mm kulki Kill Krill oraz 14mm Cork Pop-Up Food Signal. (ryzykownie, ale o tym dalej) Dla uatrakcyjnienia przynęty, użyłem Ready Pasty, która przy temperaturze wody 25'C pracowała wyśmienicie.
Trzecia wędka była uzbrojona w KrillBerry w postaci bałwanka Hard Hookers 24mm + pop-up 18mm. Wybrałem płytszą wodę (2,7m) i twarde dno z dość dużą ilością roślinności, rosnącej w formie pojedynczych kęp.
Tak, teraz nastąpiła ta chwila, w której bierze się w dłoń zimną puszkę ;)
Już pierwszej nocy żałowałem, że podjąłem w/w ryzyko, bowiem w środku nocy z łóżka ściągnął mnie ok. 2kg leszcz. Specjalnie na tą wodę przygotowywałem w głównej mierze kulki 24mm, ale coś mnie podkusiło, aby spróbować mniejszych. Natychmiast mi przeszło. Po wypuszczeniu tego „pełnołuskiego chudzielca”, zestaw 24+18 powędrował na dno.
Przez pierwsze trzy dni, oprócz małych karpi wariatów, nic szczególnego się nie wydarzyło. Kusiło, aby zerknąć czy kulki leżą na dnie, ale nikomu nie chciało się w to bawić. Warto było czekać, bo już następnego wieczora, na Kill Krill udało się złowić niespełna ósemkę.
Donęciłem kilkunastoma kulkami. Oczekiwania były nieco większe, więc trzeba czekać, czekać i jeszcze raz czekać. Następnego dnia rano również w Kryla uderza podobnej wielkości karp.
Martwiło mnie, że Berry coś nie cieszy się powodzeniem wśród ryb. Jednak już pod wieczór odzywa się sygnalizator strzegący KrillBerrego.
Karp ucieka w kierunku głębokiej wody. Holuję z pontonu. Przy tak czystej wodzie, możliwość obserwowania walczącej ryby jest ucztą dla oczu. Udaje się rybę podebrać, szybkie ważenie (10,2kg) i można grubaska wypuścić do wody.
Wywozimy zestaw i donęcamy.
Nazajutrz w dziwnych okolicznościach straciłem zestaw podczas brania. Nie dawało mi to spokoju i zacząłem szukać. Jak się później okazało, na dnie leżała ostra z każdej strony niespodzianka sprzed lat.
Następnego dnia przed południem znów mam branie na Kryla, z miejsca, gdzie dno spada i robi się miększe. Ryba nie jest duża, ale po którymś już braniu można wnioskować, że w tym miejscu kręci się ich więcej.
Po tej rybie postanowiłem przenieść dwa zestawy z płytkiej i głębokiej wody, na ten spadek właśnie. To okazał się strzał w dziesiątkę, bo już po dwóch godzinach holowałem tego pięknego 13,5 kg miśka z czterema złotymi łuskami. Zasmakował w owocowym KrillBerry.
To był moment, w którym zacząłem łowić tylko na Berrego i to na powierzchni zaledwie ok. 200m kw., użyczając nieco placu kompanowi. Pukając się w czoło, mimo wszystko wierzyłem w słuszność decyzji o jednej przynęcie. W ciągu dwóch dni, mając regularne brania, udało się przechytrzyć kilka ładnych karpi w przedziale 10-12kg,
Nawet taka trójeczka dała radę zassać tak dużą przynętę, z ledwością mieszcząca się w pysku.
po czym zapanowała cisza trwająca prawie dwie doby.
Wtorek rano. Do wyjazdu pozostała doba.
Gdzie jest moja dwudziestka??!! – pytam sam siebie :(
Przy porannej wymianie zestawów i donęcaniu łowiska, zdecydowałem, że na jednej wędce, zamiast Berrego położę – niczym wisienka na torcie- Kill Krilla. Wyjątkowo śmierdząca wisienka – myślę widząc grymas żony, ale ufam, że może bałwanek z tonącej 24mm Kill Krill z 18mm Pop-up Carp Bonbons wyróżni się czymś na dnie.
Trafiony, zatopiony! Tuż przed trzynastą udaje się wyholować jedynego pełnołuskiego podczas tej zasiadki.
Dzień minął jak z bicza strzelił. W sześć osób siedzimy i delektujemy się ostatnim zachodem słońca podczas tego wyjazdu.
Z jednej strony chciałbym się wyspać przed drogą powrotną, ale apetyt na coś większego pozostawał. Kilka minut po trzeciej w nocy hanger przy wędce z Krylem opadł w dół, ile na ile mógł.
Tak jak myślałem, na haku wisiał leszczyk. Do dziś nie wiem, jakim cudem one zapinają się tak idealnie, kiedy nawet pop-up nie mieści im się w pysku…
Wywiozłem w to samo miejsce dosypując kilkanaście kulek. Po dwóch godzinach sytuacja się powtórzyła, więc już miałem po spaniu. Mimo to przywlokłem leszcza do podbieraka i posłałem zestaw na swoje miejsce.
O 6:20 identyczna sytuacja. Pojedyncze piknięcia sygnalizatora, hanger wisi na ile długość łańcuszka pozwala. Trochę zły na te „śledzie”, ale lekko przycinam i zwijam zapas żyłki. Po kilkunastu obrotach korbki już wiem, że to chyba nie będzie leszcz, bo ryba stawiała jednak delikatny opór, a ponadto czułem, że już myszkuje w kępach zieleni podwodnej. Tradycyjnie był ze mną przy wędkach syn, który nie przepuścił podczas tej zasiadki ani jednego brania, więc na hasło – Krzysiu, płyniemy – natychmiast usiadł do wioseł. Po kilku minutach holu nadal nie widzieliśmy, co tak niemrawo podjęło zestaw z Kill Krillem, w każdym bądź razie ryba, jako jedyna ze wszystkich dotychczas tu złowionych, ani myślała odejść od dna. Trzymając non stop ugiętą szczytówkę czułem, jak ryba powoli przechadza się wśród zielsk. W końcu udało się i nawet bez walki karp książkowo wpłynął Krzyśkowi do podbieraka.
Woda z reguły powiększa ryby, gdy podglądamy je przez lustro wody, ale w tym podbieraku wyglądała mi na kolejną nastkę…
Obserwujący hol z brzegu Tadek, przygotował suszącą się już przez noc matę, a ja, dźwigając rybę w worku Trakker Sanctuary XL , aby przenieść na matę, już czułem, że to piękna zdobycz, ale nawet przez myśl nie przeszło mi, że zobaczę na wadze dwójkę z przodu…
Stawiamy trójnóg, wieszamy wagę, worek z rybą i….Tadaaaaaaa!!! Po odważeniu worka pozostaje 21,07kg !!!
Jeszcze to do mnie nie dociera, ale wiem, że było warto i zawsze będzie warto czekać do samego końca zasiadki. Nigdy nie lekceważyłem takich niemrawych brań i nadal każdego z takich pozornie wyglądających na leszczowe nie będę lekceważył.
Z racji tego, że udało min się przebić magiczną dwudziestkę i tym samym podbić rekord życiowy, mój kompan nie pozostał dłużny, lejąc mi kilka wiaderek na głowę. Achhhh piękne chwile!
W międzyczasie jakby na rozkaz, słońce zaczęło oświetlać ścianę lasu, więc udało się wykorzystać tą chwilę do ostatniej fotografii, a ten piękny lustrzeń wrócił do swojego środowiska.
Nam nie pozostało nic innego, jak zająć się pakowaniem i powrotem do… swojego betonowego środowiska.
Piękne miejsce, piękna woda i bardzo dobra pogoda. Rodzina i znajomi. Kumulacja! Dziękuję Każdemu, kto czytając dotrwał do końca moich wypocin :)
Liczę na to, że jeszcze nad tą wodę kiedyś wrócę, ponieważ po połowie Tadka (26,1kg), jestem przekonany, że przekroczenie tutaj 30kg jest kwestią czasu i poświęcenia.
Zapraszam do obejrzenia filmu.
Pozdrawiam
Marcin Turko
Carp-World Team