Blog
Poszerzanie horyzontów
Honza Dadák przesyła nam raport ze swojej podróży po przygodę…
Wszystko, co dobrze znamy i o czym dużo wiemy, po jakimś czasie przestaje być dla nas ciekawe. I z tego powodu należy poszerzać swoje horyzonty. To jest ten główny motor, który mnie napędza i gna coraz dalej w karpiowaniu. Dlatego w lipcu zapakowałem sprzęt do samochodu i wyruszyłem w kierunku południowej Francji.
Wiedziałem już, w jaką okolicę chcę się wybrać, ale na konkretny rewir jeszcze się nie zdecydowałem. Ta wyprawa miała mieć przede wszystkim charakter rozpoznawczy. Wiedziałem, że po jej zakończeniu na liczniku auta będę miał kilka tysięcy przejechanych kilometrów. Ale z drugiej strony będę wiedział dużo więcej o zupełnie nowym dla mnie terenie.
Musiało zatem nastąpić poszukiwanie odpowiedniego rewiru. Celowo od razu unikałem wód, które już znam i o których wiem, że na nich już łowili jacyś koledzy z Czech albo ze Słowacji, nawet jeśli z powodzeniem.
Jak to we Francji, coraz trudniej jest znaleźć rewir, gdzie by były „wszystkie chwyty dozwolone” i bardzo często człowiek musi rezygnować na przykład z luksusu nocnego wędkowania, korzystania z łodzi itd. Udało mi się jednak znaleźć rewir, w którym można było bez większych komplikacji łowić we względnym spokoju.
Każdą większą wyprawę trzeba również umieć sobie umilić. W im lepszym człowiek jest nastroju, tym lepiej mu się łowi. Rachunek jest prosty
Zawsze staram się po dotarciu nad wodę uzyskać jak najwięcej informacji o nieznanym miejscu, nie inaczej niż od miejscowych wędkarzy. Czasami są otwarci, kiedy indziej nie za bardzo. Ale jeżeli człowiek nie spróbuje, na pewno nic się nie dowie. Większość z nich mówi tylko po francusku i dlatego chcąc nie chcąc musiałem się nauczyć na własną rękę przynajmniej podstaw tego języka.
Pierwsze ryby pojawiły się dopiero na drugi dzień po moim przyjeździe, tam, gdzie zanęcałem powierzchniowo rzepakiem, pszenicą i kulkami Kill Krill oraz Ocean Secret – Salmon & Peach. Celowo zdecydowałem się na dwa różne rodzaje i zróżnicowane rozmiary kulek oraz ziarno, żeby w ten sposób zainteresować jak najwięcej gatunków i wielkości ryb. Co więcej, później miałem okazję się przekonać, że w jeziorze było sporo przedstawicieli gatunku amura białego. Udało mi się złowić kilka metrowych sztuk. Z największą z nich, o wadze około 18 kg, zrobiłem sobie zdjęcie, pozostałe wędrowały z powrotem do wody od razu po złowieniu.
Nie miałem wielu brań, ale za to zdobycze były niezłe. Tym, co mnie szczególnie fascynowało, była różnorodność zarybienia. Każda ryba była inna, a wszystkie miały w sobie jakiś niepowtarzalny urok. Tych wód nie zarybia się zbyt często i według informacji, które udało mi się uzyskać, zarybianie miało miejsce jedynie trzy razy w ciągu ostatnich trzydziestu lat. A zatem większe ryby są zazwyczaj starsze i mają za sobą niemało doświadczeń.
Główną przeszkodę stanowią często niepożądane gatunki ryb i inne stworzenia wodne. Należą do nich również duże liny, z których człowiek się na początku cieszy, ponieważ w Czechach nie zdarzają się tak często ryby dłuższe niż 50 cm. Jednak kiedy razem z sumikami karłowatymi i rakami znacznie zmniejszają szanse na złowienie dużego karpia, po jakimś czasie uśmiech znika z twarzy przy spojrzeniu na takiego sporego lina. W porze letniej ich eliminowanie jest szczególnie trudne i trzeba przyjąć ich ataki jako przeszkodę, z którą każdy musi się zmierzyć.
Mimo to już na pierwszym jeziorze udało mi się złowić kilka naprawdę ładnych ryb o wadze ponad 17 kg. Ryby łowiłem w większości w zanęcie powierzchniowej na fluoro pop-up na zestawie z testowanej plecionki Strip-X i haczyka Continental Snag Hook w rozmiarze 4, razem z klasycznym Mouthsnaggerem.
Gwoździem programu mojej wyprawy był stary golec, najwyraźniej z pierwszego zarybiania, o wadze 19,3 kg.
Po pięciu udanych dniach nadszedł jednak czas ruszać dalej, spakować wszystko i przenieść się na następne jezioro. Tu jednak moje dobra passa się skończyła. Następnym przystankiem było głębokie jezioro, które podobno skrywało pięć naprawdę wielkich ryb, ale główną przeszkodą była spora ilość małych karpi pełnołuskich do 10 kg z ostatniego zarybiania kilka lat temu.
Poza tym nad wodą kręciło się zbyt wielu podejrzanych ludzi o ciemnej karnacji, którzy nie najlepiej wpływali na mój wewnętrzny spokój. Dlatego po trzech nocach i około dwudziestu małych rybkach nastąpiła moja ostatnia przeprowadzka na opuszczoną piaskownię, która podobno skrywa łącznie tylko 30 karpi. Jednak ze względu na dużą głębokość, mnóstwo podwodnych przeszkód, liczne występowanie linów oraz nieżyczliwość miejscowych spinningowców na pływadełkach Belly Boat po okołu dwóch nocach bez karpia to jezioro musiało pozostać moim wyzwaniem na przyszłość.
Ogólnie oceniam tę wyprawę rozpoznawczą jako udaną. Była naprawdę pełna przygód. Do domu, oprócz zdjęć pięknych ryb, przywiozłem także sporo nowych doświadczeń, a przede wszystkim po raz kolejny trochę poszerzyłem swoje karpiarskie horyzonty…
Honza Dadák
Tłumaczenie z języka czeskiego: Hanna Olejniczak