Blog
"Potwory" i spółka...
Zastanawialiście się kiedyś jak to jest nie słyszeć brania i całej reszty? Dla niektórych to niemal nie do pomyślenia, poprosiłem moich przyjaciół aby opisali nam swoje przeżycia.
Zapraszam do zapoznania się z innym światem, którego My nie widzimy bo słyszymy.
Mam na imię Tomasz. Jestem niesłyszący. Mam 34 lata, mieszkam w Warszawie, a wędkowaniem, które jest moją pasją od czwartego roku życia, zaraził mnie mój dziadek. Był moim pierwszym nauczycielem.
Lubię metody spinningowe, gruntowe. Łowiłem też na tyczkę. Brałem udział w różnych zawodach ze słyszącymi, jak również niesłyszącymi.
W 2007 roku byłem uczestnikiem pucharu Wędkarza Polskiego, który rozgrywaliśmy na Wiśle Połańcu, a w 2009 roku zostałem Wicemistrzem Polski Niesłyszących w wędkarstwie spławikowym na Zalewie Zemborzyckim w Lublinie.
Zawody zaczynają się najpierw od wytłumaczenia nam regulaminu, a start sygnalizowany jest machnięciem ręką, gdyż nie słyszymy wystrzału startowego. Zawody z osobami niesłyszącymi nie są tak bardzo fascynujące jak zawody ze słyszącymi. Wolałem zawsze należeć do koła ze słyszącymi, bo tam jest więcej wiedzy, więcej zawodów, więcej spędza się czasu z ludźmi, z którymi można wyjechać na zasiadkę. Osoby niesłyszące są trochę zamknięte w swoim świecie i trzymają się swojego starego zwyczaju, a ja jestem otwarty, lubię nowinki i szybko się uczę.
To moje hobby i chcę poszerzyć swoją wiedzę jak najwięcej. Na ryby zabierałem ze sobą swojego wiernego przyjaciela - psa Dina. Mimo iż nie słyszę od urodzenia czuję się przy nim bezpieczniej.
Któregoś pięknego dnia na wczasach w Łachach wybrałem się sam na ryby na gruntówkę na leszcze. Gdy nadszedł zmrok, postanowiłem jeszcze trochę zostać. Udało mi się złapać leszcza o wadze 4kg i 72cm, który był moim rekordem. Zadowolony usiadłem sobie na krzesełku i czekałem na kolejne brania. Podszedł do mnie jakiś obcy facet zaczął coś do mnie gadać, ale nie wiedziałem, o co chodzi. Dino leżąc obok mnie zauważył, że ktoś czaił się między krzakami i bacznie mnie obserwował.
Ten drugi szybko i zwinnie ukradł mi dwie wędki i zaczął zwiewać, ale Dino zareagował szybciej, dogonił złodzieja i zaatakował tak mocno, że rozerwał spory kawałek materiału ze spodni na tyłku i polała się krew. Okazało się, się ze było ich dwóch. Obserwowali mnie, wiedząc, że jestem głuchy. Poczekali sobie więc na odpowiedni czas, żeby mnie okraść.
Od tamtej pory staram się wieczorami i nocą być z kimś oraz z psem.
Wędkarstwem karpiowym zainteresowałem się w roku 2007, kiedy z kumplem Michałem i moją żoną Izunią wybraliśmy się na stawy w Grzegorzewicach, tam właśnie zaczęła się moja przygoda karpiowa. Na kukurydzę i kulkę o smaku truskawkowym brały karpie od 2 kg do 7 kg. Te emocje, które towarzyszyły nam w łapaniu karpi zachęciły nas do szukania efektywnych metod łowienia tych ryb.
Podczas moich poszukiwań poznałem Roberta Wolaka. Nauczył mnie on naprawdę wielu rzeczy.
Byłem bardzo zadowolony, gdyż była to pierwsza słysząca osoba, która chciała mi pomóc, a niewiele do tej pory było takich osób, które chciały mi poświęcić swój czas - osobie głuchej.
Zacząłem gromadzić swój sprzęt wędkarski. W czasie wspólnych wypraw nad wodę z Robertem poznawałem różne metody łowienia.
Po jakimś czasie z moją żoną i Michałem ponownie znaleźliśmy się w Grzegorzewicach. Choć mając niewielkie doświadczenie udało mi się złapać karpia ważącego 10,40 kg, ustanawiając w ten sposób swój rekord życiowy. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy. Od tej pory zostałem członkiem klubu Team Pruszków Carp Attack.
Byłem wtedy bardzo zadowolony, że już jestem w klubie ze słyszącymi, że akceptują mnie takim, jakim jestem i od tej pory zacząłem już uczestniczyć na zawodach tylko ze słyszącymi.
W 2009 roku zostałem zaproszony na zawody karpiowe o puchar prezesa Caffe-Service w Komorowie. Startowałem razem z Łukaszem G. Nie było łatwo. Wylosowałem 6 stanowisko.
Obecność wielu znanych wędkarzy na zawodach trochę mnie onieśmielała. Jednak mieliśmy szczęście. Złapałem karpia ważącego 6kg- była to jedyna ryba złowiona w tym dniu.
Od początku 2010 roku przygotowywałem się na największe i najważniejsze zawody w swoim życiu. Miały one rozegrać się 25.08-29.08.2010 na Jarosławkach - II Meeting JRC & Baits.pl.
Razem ze mną w tych zawodach mieli startować Marcin, Robert i Konrad z naszego klubu Team Pruszków Carp Attack. Po bardzo długich oczekiwaniach oraz wielu emocjach nareszcie nadszedł ten dzień - środa 25 sierpnia. Szczęśliwy i gotowy na wyjazd czekałem na Marcina. Najpierw spakowaliśmy mój sprzęt, potem pojechaliśmy po rzeczy Marcina.
Jak każdy wędkarz wie - było tego trochę. Marcin nie mógł zdecydować się, co ma wziąć i w pośpiechu zranił się wędką w oko. Wydawało nam się, że nie jest to nic groźnego, jednak z biegiem czasu, gdy jechaliśmy na umówione miejsce z chłopakami, oko odmówiło posłuszeństwa i zaczęło okropnie puchnąć.
Niestety mieliśmy wielkiego pecha, bo razem z Marcinem musieliśmy zrezygnować z zawodów, a kolegom życzyliśmy szczęścia i trzymaliśmy kciuki.
Zdołowany i rozdarty na dwoje wróciłem do domu. Strasznie martwiłem się o kolegę, mając nadzieję, że z okiem wszystko w porządku, a jednocześnie było mi okropnie żal, że wyprawa nie doszła do skutku. Trudno, najważniejsze było jego zdrowie.
Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w domu zadzwoniłem do żony i opowiedziałem o całej sytuacji. Moja Izunia, kiedy wróciła z pracy powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę.
Wzięła wolne dni, żeby spędzić je razem ze mną. Następnego dnia rano załadowaliśmy samochód i psa (naszego 13-letniego przyjaciela Dina) i wyruszyliśmy w nieznane. Po godzinie okazało się, że żona zarezerwowała nam fantastyczne miejsce na Farmie w Krzyczkach.
Nie wierzyłem własnym oczom jak jej się to udało? Czuje się tam bardzo dobrze, bo można wypocząć, jest spokojnie i bezpiecznie. Nie tylko ja byłem zadowolony z tego wyjazdu.
Nasz staruszek Dino, gdy zobaczył gdzie jest nabrał energii i zaczął biegać poznając nowe miejsce. Pogoda nam nie sprzyjała. Zrobiło się pochmurno i zaczął padać lekki deszcz, więc z pośpiechu rozkładaliśmy namiot, a Dinuś czekał spokojnie w samochodzie. Lekki deszczyk zamienił się w okropną ulewę i wichurę.
O rozłożeniu wędek nie było mowy. Trwało to kilka dobrych godzin. Myślałem, że tego dnia nie będę miał okazji połowić. Nareszcie przestało, zacząłem rozkładać wędki i przygotowywać, przynęty, zanęty, które miały być wykorzystane na zawodach. Postanowiłem, że na jednej wędce założę kulki własnej produkcji - kryl i łosoś 18mm, na drugiej wątroba i scopex 16mm, na trzeciej brzoskwinia i ananas 16mm. Wędki były firmy Chub Outkast 13’ 3,5lb, haczyk TB Evolution nr 4, żyłka TB Power Mono 0,35mm, przypon Sufix 15lb, 20cm, ciężarek 106g i kołowrotki Shimano BBLC.
Wybrałem bezpieczny zestaw. Swoją zdalną sterowaną łódką rozrzuciłem zanęty TB, pellet i kilka kulek TB dodając trochę dipu TB impact. Pozostało tylko czekać na sygnał wibracji.
W wolnej chwili przygotowywałem sobie następne porcje zanęt.
Po jakimś czasie poczułem branie. Było to coś dużego, wędka bardzo mocno się wyginała. Jeszcze nie miałem takiego brania. Niestety ryba wypięła się. Zrobiło mi się przykro, że pech prześladuje mnie i tutaj, ale to był dopiero początek naszego pobytu nad wodą i może uda mi się jeszcze ją złapać.
Po godzinie 12-tej na macie wylądował karp pełnołuski ważący 10,64 kg. Połakomił się na kulkę wątroba i scopex. Kolejny sygnał nastąpił po godz. 15-tej.
Złapałem ładnego amurka ważącego 7,82 kg na kulkę brzoskwiniowo - ananasową. Był to bardzo trudny przeciwnik.
Do godz. 19-tej nic się nie wydarzyło. Zacząłem wymieniać kulki i łódką zdalnej sterowanej rozrzuciłem zanęty.
Noc przebiegła spokojnie, od czasu do czasu sprawdzałem sygnalizator.
Nagle po 6-tej rano czuję wibracje. Pędzę do wędek, a za mną Izunia z podbierakiem, bo zorientowała się, co się dzieje. Wyłowiliśmy karpia golca ważącego 15,11 kg na kulkę brzoskwiniowo-ananasową. Każda złowiona rybka miała zrobione zdjęcie, była obwąchana przez Dina, zważona, ucałowana i wypuszczona do wody.
Podczas śniadania, a była to godz. 10, kolejny sygnał. Znowu amur o wadze 5,60 kg, który wcale nie miał ochoty być złowiony. Nareszcie wylądował na macie, a złapał się na kulkę brzoskwiniowo-ananasową. Ponieważ kulki własnej produkcji kryl i łosoś nie były preferowane przez rybki tego dnia, postanowiłem je wyeliminować i skorzystać tylko z kulek brzoskwiniowo-ananasowych oraz wątroba i scopex.
Ledwo ręka zdążyła odpocząć, nastąpiło kolejne branie, po godz. 11-tej karp golec 14 kg - też na kulkę brzoskwiniowo-ananasową. Pogoda deszczowa, co chwila padał mały deszczyk i trochę powiewało chłodem. Dino zamiast biegać po łące spał na łóżku, przykryty grubym śpiworem, bo on okropnie nie lubi deszczu. Jak tylko przestawało padać, to chodził i pilnował wędki oraz podjadał mi kulki, a także pellety. Te stały się jego nowym przysmakiem.
Po godz. 13-tej następna ryba, tym razem karp pełnołuski 15,60 kg na kulkę wątroba i scopex.
Do wieczora cisza, mogłem sobie trochę odpocząć.
W nocy złapał się bardzo duży amur. Byłem zmarznięty i ledwo widziałem. Zostawiłem rybę na chwilę, żeby uwolnić ją od haczyka. Niestety tak mocno się rzucała i była tak silna, że uciekła mi do wody, mało tego mocny wiatr poplątał mi wędki.
Z tego wszystkiego nie mogłem usnąć.
Jak tylko zrobiło się widniej uporządkowałem wędki i zanęciłem, co przyniosło efekt. Po 4-tej złapałem małego karpia ważącego 4,50 kg. Tak spodobał się Dinowi, że chętnie z nim zrobił sobie zdjęcie.
Ostatnią złapaną przeze mnie rybą był karp golec 12,60 kg na kulkę brzoskwiniowo-ananasową.
Do południa miałem jeszcze kilka spięć, jednak nic nie złapałem.
Oprócz nas byli też inni wędkarze i turyści, którzy czasami utrudniali nam łowienie ryb.
Nasz pobyt dobiegł końca. Mimo niezbyt sprzyjającej pogody i obolałej ręki byłem bardzo szczęśliwy i już tak bardzo nie żałowałem, że nie mogłem pojechać na zawody. Pomimo złego początku wszystko dobrze się skończyło, Robert i Konrad spisali się na medal, zajęli 1 miejsce na zawodach, Marcin powoli wracał do zdrowia, a ja mogłem powalczyć z tyloma potworami.
W roku 2011 spełniło się moje kolejne marzenie. Wyjechałem z Robertem Wolakiem i Markiem Pilewskim do Francji na World Carp Classic nad j. Lac de Madine jako runner.
Mimo tego, iż nasza córeczka przyszła na świat 30 sierpnia (bardzo chciałem być przy córeczce i żonce), 6 września wyjechaliśmy w podróż. Tam poznałem mnóstwo wędkarzy w tym Adry Veltcampa, Franka Warwicka, których pragnąłem zobaczyć. Byłem bardzo zadowolony. Poznałem również Rossa Honey’a.
Wrażenia i emocje w WCC były niesamowite. Pomimo, iż nie słyszę i nie mówię, nie znam języka angielskiego, ani żadnego innego języka obcego, świetnie sobie radziłem z dogadaniem na migi.
Wszyscy mnie bardzo polubili. Byłem pierwszą osobą głuchą na takich zawodach.
W następne zawody we Włoszech nie mogłem wyjechać, a uczestnicy zawodów szukali mnie, mając nadzieję, że jeszcze mnie zobaczą i razem spędzimy te parę dni nad wodą. Ross był w Polsce na targach i szukając mnie tam w swojej szkockiej spódnicy, kiedy tylko mnie zobaczył, powitał mnie z szeroko otwartymi ramionami. Byłem wtedy pod wielkim wrażeniem tego, że ludzie szanują osoby niesłyszące. Pomimo dużej liczby uczestników, pamiętał mnie bardzo dobrze.
Klub Team Team Pruszków Carp Attack się rozpadł w roku 2011.
Postanowiłem założyć swój własny klub Deaf Carp Poland. Chciałem w ten sposób zgromadzić wszystkich głuchych wędkarzy karpiowych w całej Polsce, żeby móc pomiędzy sobą wymieniać swoją wiedzę, pomóc im w łowieniu karpi, itd., ale niestety nie ma nas tyle, co słyszących.
Łukasza Kicke wciągnąłem do tego sportu trochę na siłę, bo on kocha spinning. Mimo, iż nas jest dwóch, postanowiliśmy jeździć sami nad wodą, ale w bezpiecznych rejonach, gdzie nie czyhają złodzieje.
Moim dotychczasowym rekordem karpiowym jest golec - 17,40 kg.
Dołączyłem do Europe Deaf Carp do Zdenka Prajsa (Goldcarp). Jest on szefem tego klubu i wzajemnie zdajemy sobie relacje o różnych wodach karpiowych na łowiskach całej Europy.
Jest bardzo miłym człowiekiem, który bardzo chętnie pomaga i przekazuje swoje doświadczenia. Karpiowanie zaczął w roku 1981 r. Jego rekordowe ryby to golec 27,3 kg i pełnołuski 29,1 kg.
Dzwonimy do siebie na wideo konferencje, łączymy się z różnymi wędkarzami, z różnych rejonów i rozmawiamy w języku migowym, po czesku, niemiecku angielsku itd. Moje fotki możecie oczywiście zobaczyć na ich stronie: http://www.goldcarp.cz/modules/xoopsfaq/index.php?cat_id=18
W roku 2013 zostałem zaproszony do klubu Warsaw Carp Army. Bardzo się cieszę, że mogłem poznać fajnych chłopaków, z którymi mogę wspólnie wyjechać, także większą grupką osób na dłuższe zasiadki, a nie tylko sam.
Mimo niedosłuchu, świetnie sobie radzę. Sygnalizator brań ustawiony mam na wibracje, wszystko sobie ustawiłem tak, żebym i ja mógł sobie połowić największe okazy, jakie pływają w polskich wodach, jak również w zagranicznych wodach.
Filmy karpiowe na dvd (głównie te polskie) nie mają napisów, a szkoda… Oglądam te filmy dla przyjemności, ale niestety nie czerpię z nich żadnej wiedzy.
Musiałbym poprosić osobę słyszącą, która by mi opowiedziała, o czym mówi dany karpiarz.
Więcej filmów oglądam z zagranicy, bo tam można włączyć napisy i więcej jestem w stanie zrozumieć.
Nie trzeba słyszeć, żeby łowić. Wystarczy chcieć. Uwielbiam spędzać czas nad wodą, to mnie odpręża i relaksuje. Ciszę mam na co dzień, ale nad wodą jest dużo spokojniej.
To czuje nawet osoba niesłysząca. Wiatr, słońce, woda powietrze, to czuje się przez skórę. Dźwięki odczuwa się przez wibracje. Spędzanie czasu nad wodą to mój żywioł.
Cieszę się, że jestem akceptowany wśród słyszących, takich ludzi można ze świecą szukać.
___________________________________________________________________
Tomasz Majda