Blog
,,Tym razem mi uciekłeś..." - czyli historia pierwszej zasiadki
Opowiem wam historię o mojej ostatniej zasiadce karpiowej nad nowym zbiornikiem komercyjnym. Część z was pewnie pomyśli komercja to nic wielkiego tyle karpi gotowych wciągnąć kulkę z wrzuconym zestawem. Jednak nie tym razem.
Nad tym łowiskiem znalazłem się przez przypadek z inicjatywy mojego kolegi, ale zacznijmy od początku. Powiem wam że odczuwałem już pewną rutynę, ponieważ ostatni sezon spędziłem tylko nad zbiornikiem niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Czułem pewien niedosyt. Brakowało mi zastrzyku adrenaliny, której nie dawało mi łowienie dwu kilogramowych karpików. W tym roku postanowiliśmy spróbować swoich sił na okolicznych zbiornikach zarówno tych komercyjnych jaki i PZW.
Nadszedł nowy sezon i na pierwszą zasiadkę chcieliśmy udać się na prywatny zbiornik, wybór padł na łowisko oddalone niecałe 50 km od mojego rodzinnego miasta. Po długich przygotowaniach nadszedł ten dzień. Zaraz po powrocie ze szkoły szybkie pakowanie sprzętu do samochodu i jedziemy na wcześniej zarezerwowane miejsce. Wreszcie dotarliśmy, dokładne rozpoznanie łowiska przy pomocy markera i zaczynamy nęcić miksem pelletu, kulek i ziaren używając spoda . Po około godzinie zestawy są już zarzucone, wędki leżą na rod podzie, a ja zabieram się za rozkładanie obozowiska. Kiedy wszystko jest już gotowe siadam z kubkiem gorącej herbaty i delektuję się pięknym widokiem zachodzącego słońca. Jednak spokój nie trwał długo, ponieważ zerwał się silny wiatr i zaczął padać deszcz. Noc przebiegła bez najmniejszego drgnięcia swingera, jednak rano obudził mnie pisk sygnalizatora niestety był to dźwięk mojego budzika.
Drugi dzień nie zapowiadał się obiecująco. Wyszedłem z namiotu, deszcz nadal padał. Zabrałem się do zmiany przynęt, po piętnastu minutach wszystkie trzy wędki znowu wylądowały na moim podzie ze świeżutkimi kulkami na włosie. Mimo że deszcz padał do samego południa nasze nastroje poprawiły się gdyż usłyszeliśmy od właściciela że na kilku pobliskich stanowiskach niedawno złowiono pokaźnej wielkości karpie. Postanowiłem przejść się do tych szczęśliwców i podpytać. Wtedy zetknąłem się pierwszy raz z prawdziwym karpiarstwem którego wcześniej nie doświadczyłem. Panowie bardzo mile mnie przywitali, opowiedzieli mi nie co o zbiorniku, przynętach i karpiach tu mieszkających między innymi o maskotce zbiornika, czyli karpiu który w niewyjaśnionych okolicznościach stracił pysk ale mimo to dalej żyje. Potem podnieśli mnie na duchu kilkoma zdaniami i spowodowali że wróciła mi chęć, aby walczyć do końca i złapać coś tego dnia.
Po obiedzie rozmyślamy co założyć na włos, kolega rzuca mi torbę z przynętami i mówi żebym coś wybrał. Przekopując się przez kolejne warstwy opakowań z przynętami dotarłem do truskawkowo-śmietankowych kuleczek jeszcze ani razu nie otwieranych. Podałem mu woreczek i mówię ,,Spróbuj tych co ci szkodzi”. Mimo że nie był przekonany założył je i rzucił razem z woreczkiem PVA, ja również zarzuciłem tą samą kulkę, pożyczoną od kolegów. Siedzimy rozmawiamy i analizujemy informacje otrzymane od wyżej wymienionych karpiarzy. Nagle następuje pojedyncze piknięcie na sygnalizatorze, kolega ,,olał” to twierdząc że to wiatr. Wtedy usłyszeliśmy potężny odjazd, kolega zerwał się na równe nogi rzucając kubek z herbatą prosto na mnie. Chwila grozy zacięcie, ,,Jest siedzi” słyszę z jego ust. Szybki hol ciężka walka przy brzegu i siedzi w podbieraku piękny kaban. Szybka fotka, wieszamy na wadzę matę razem z karpiem, która pokazała nieco ponad 9 kg. Wszyscy są szczęśliwi, ale niestety nadchodzi czas się pakować, mimo że do wyjazdu zostało jeszcze kilka godzin to obozowisko już jest złożone. Zaczynam pakować namiot do samochodu i słyszę odjazd. Odwracam się i widzę że prawy swinger jest pod samym wędziskiem. Zacinam jednak czuję luz, w mojej głowie kłębiły się czarne myśli, jednak po chwili czuję że coś jest na haczyku. Stwierdziłem że karp płynie do brzegu, więc zacząłem zwijać szybciej, aby nie dać luzu misiakowi. Chwila spokojnego holu i słyszę pojedyncze piśnięcia na dwóch pozostałych , okazuje się że karp przepłyną pod nimi. Naglę widzę go około trzech metrów od podbieraka, w ułamku sekundy dostrzegłem karpia z czarną plamką, malutką płetwą i bez pyska. Kolega upewnia mnie w moim przekonaniu krzycząc że mam na haczyku maskotkę zbiornika. Kiedy karp jest już przy podbieraku wypływa po raz kolejny i stała się rzecz najgorsza, wędzisko się wyprostowało, a zestaw wystrzelił prosto w moje ręce. Wtedy zamarłem, zacząłem myśleć dlaczego, co się stało. Byłem wściekły jednak przypomniałem sobie że ostatnio jeden z karpiarzy powiedział żeby nie poddawać się w takich sytuacjach bo ryby nawet najlepszym się spinają. Powiedziałem sobie tylko jedną rzecz, której nigdy nie zapomnę ,, Tym razem mi uciekłeś, ale ja tu wrócę i cię dorwę” . Zasiadka zakończyła się bez niespodzianek i mając tylko jedną rybę na koncie wróciliśmy szczęśliwi z naszej pierwszej karpiowej ekspedycji.
Mam nadzieję że nie zanudziłem was swoja historią, oraz myślę że podzielacie moje zdanie, że nie wolno się poddawać i trzeba dążyć do sukcesu nawet, gdy droga nie jest usłana różami.