Blog
Zasiadka ze złotym smokiem
Karpiarstwo to dziedzina wędkarstwa rozwijająca się w naszym kraju w sposób niebywały, przybywa łowisk, w zauważalny sposób poprawiają się warunki do uprawiania hobby, które dla wielu już dawno stało się stylem życia. Można by pokusić się nawet o twierdzenie, że wędkarstwo karpiowe stopniowo staje się dominującą dyscypliną rodzimych wód. Taki stan rzeczy wiąże się także z tym, iż przybywa łowisk prywatnych, zadbanych, z rozbudowaną infrastrukturą - sprawiając, że niemal każdy może próbować swoich sił w połowie cyprinusów, delektując się jednocześnie pięknem otaczającej przyrody. Na jedną z pierwszych tegorocznych zasiadek wraz z Grzegorzem i Arkiem wybraliśmy łowisko, które jest znane nie tylko z licznej populacji dużego karpia, ale jest prawdopodobnie jednym z pierwszych łowisk komercyjnych w Polsce. Łowisko Pstrążna o którym mowa, położone jest w południowej części kraju, w niewielkiej odległości od Rybnika. Zbiornik bardzo klimatyczny, zewsząd otoczony zielenią pozwala na chwilę oderwać się od miejskiego zgiełku. Na naszą zasiadkę wybraliśmy stanowiska znajdujące się w centralnej części akwenu, licząc, iż przy zmiennej pogodzie i temperaturze, której wiosną należy się spodziewać, karpie będą przemieszały się wzdłuż zbiornika, z płytkiej na głębszą wodę. Przyjęta taktyka powinna zapewnić jakiekolwiek brania – pomyśleliśmy. Nad wodę dotarłem niedzielnym porankiem w wyśmienitym humorze - cóż innego można przynieść tyle radości, co te kilka dni spędzonych nad wodą „w tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnej” – jak mawiał klasyk. Jako, że ryby nie zdradzały w jakiś szczególny sposób swojej obecności, nie śpiesząc się, przystąpiłem do rozkładania klamotów na miejscu mojego tymczasowego meldunku, zastanawiając się jednocześnie, jakie zestawy w pierwszej kolejności powędrują do wody i gdzie je położę. Pomyślałem, iż przyjmę taktykę, jaką stosowałem z sukcesami na tym łowisku jesienią ubiegłego roku, czyli postawię na prostotę i minimalizm w kwestii budowy zestawów, natomiast obławiać w pierwszej kolejności będę środkowe partie wody. Przypony o długości ok. 20cm wykonałem z bardzo miękkiej plecionki, dociążonej niewielką śruciną, haczyk nr 4 z pozycjonerem i stosunkowo krótki włos na który założyłem niewielką tonącą kulkę Renmar Baits Mulberry Plum 16mm, natomiast na drugi zestaw powędrowała podobnej wielkości dipowana kulka tonąca o enigmatycznej nazwie HNV wykonana z bogatych mieszanek o wysokiej wartości odżywczej. Przyszedł czas na to aby wygodnie zasiąść w fotelu i skupić się na podziwianiu okolicznych widoków... przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, ponieważ niespełna po dwudziestu minutach na jednej z moich wędek zanotowałem pierwszy odjazd – taktyka zaczyna się sprawdzać pomyślałem. Hol trwał kilka minut i moim oczom ukazał się lustrzeń ważący 8 kg, ryba być może nie największych rozmiarów, ale zadowolenie łowcy bezcenne. Z doświadczenia wiem, że pierwsza ryba złowiona w krótkim czasie, daje nadzieję na pozytywny przebieg całej zasiadki. Podczas gdy ja przyglądałem się radosnym zabawom trzciniaków buszujących w okolicznej roślinności, na lewej wędce hanger zaczął bardzo subtelnie odpowiadać na to co działo się na drugim końcu wędki. Amur jakiś, albo co ? - pomyślałem. Postanowiłem jednak dłużej się nie przyglądać i podniosłem wędkę, która wygięła się w sposób komunikujący: to nie jest mała ryba...! Adrenalina osiągnęła apogeum a emocje podkręcał dźwięk dobywający się z kołowrotka. Po chwili moim oczom ukazał się... dorodny karp koi. W mojej pamięci od razu odżyła stara chińska legenda, która głosi, iż niegdyś karpie koi płynęły w górę żółtej rzeki, gdzie przekraczając złotą bramę, przeobrażały się w piękne złote smoki. Karp koi w tamtejszej tradycji po dziś dzień symbolizuje determinację oraz upór w pokonywaniu przeciwności - okaz, którego złowiłem był tego żywym przykładem. Ryba ważyła 16 kg, ale nie to było istotne, ciszyłem się ponieważ był to mój pierwszy KOI. Powoli nadchodził zmierzch, a słońce delikatnymi promieniami po raz ostatni tego dnia otulało okoliczne trzcinowiska. Postanowiłem przygotować się do nocnych połowów, na zestawy powędrowały kulki o zapachach bardziej przypominających naturalne środowisko ryb tj. Red fish oraz Monster. Przed północą głęboki sen został gwałtownie przerwany przez dźwięk dobywający się z mojej centralki – przy akompaniamencie okolicznych żab został zaproszony na brzeg lampas o wadze ok. 10 kg. Reszta nocy przebiegła spokojnie, pozwalając zanurzyć się w głęboki sen. Nazajutrz, wczesnym rankiem dołączyli do mnie Grzegorz oraz Arek. Obaj koledzy byli gotowi na spotkanie „oko w oko” z największymi mieszkańcami Pstrążnej. Bojowe nastawienie szybko przełożyło się na wymierne wyniki, gdyż Arek w krótkim odstępie czasu zanotował dwa brania, które zaowocowały pięknymi rybami na macie. Chwilę później pierwsze branie zaliczył Grzegorz, co również pozwoliło wyholować sporych rozmiarów karpia. Mając do dyspozycji kilka wędek obławialiśmy różne partie wody, analizując w których obszarach żerowanie ryb najlepiej przekłada się na wyniki. I tak w sympatycznej i wesołej atmosferze upłynął dzień. Wczesnym wieczorem ponownie odezwał się sygnalizator mojej wędki, podszedłem i zobaczyłem, że hanger porusza się tak nieśpiesznie, iż przestał wzbudzać jakikolwiek dźwięki sygnalizatora – no tak mamy wiosnę, wiec nie każde branie musi kończyć się szaleńczym odjazdem. Podnoszę wędkę i znowu odczuwam spory opór ... Ryba rozpoczęła swój rajd - zmierzała w sobie tylko znanym kierunku, a bardziej zdecydowane próby powstrzymania mogły zakończyć się jej utratą. Po kilku chwilach udało się okiełznać żywioł, moja „zdobycz” zaczęła zachowywać się w sposób bardziej przewidywalny i ukazała swoje obliczę – piękny karp pełnołuski. Jeszcze tego samego wieczora zarówno na mojej jak i Grzegorza oraz Arka matach zameldowały się kolejne karpie. To była bardzo udana zasiadka, która przyniosła wiele wspaniałych ryb, ale przede wszystkim spędzona w miłej atmosferze, przy pięknej pogodzie, we wspaniałym otoczeniu – zostały chyba spełnione wszystkie warunki udanego wypadu nad wodę. A Pstrążna, jak to Pstrążna - nie przestaje zaskakiwać, i kto tak naprawdę wie co jeszcze w tej wodzie pływa?