Blog
Był Maj On rzekł...część 1
Był Maj On rzekł: Ach daj mi daj, i co było dalej wiesz? Zaszedł księżyc Ona też….
Część pierwsza
Maj jest dobrym terminem na wszystkie plany, także te związane z połowem karpi. Jednakże, zawsze jest to ryzyko, że trafi się na gody naszych pupili. Jak co roku, planuję dłuższą zasiadkę właśnie w maju. Mam z tym miesiącem wiele miłych wspomnień i przeważnie udało się ładnie połowić. Zawsze ustalam termin zasiadki dużo wcześniej. Niestety w tym roku był to totalny spontan. Nie miałem kompana, a spędzenie kilku dni w samotności nie napawa optymizmem. Do samego końca czekałem na wybór łowiska oraz terminu. W końcu udało się. Razem z Tobiaszem zarezerwowaliśmy miejscówkę na łowisku Gosławice. Woda ogólnie nam znana. Jedyną niewiadomą był okres tarła karpi. Śledząc poprzednie lata, w tym samym czasie, było już po wszystkim. Po informacjach zasięgniętych od opiekunów łowiska nie mieliśmy dobrych wiadomości. Zmieniająca się pogoda powodowała przenoszenie się ryb w naroża łowiska w pobliże trzcinowisk. Chcąc mieć większą szansę na złowienie większych ryb oraz znając ich zamiłowanie do wędrówek, wybraliśmy miejsce w środkowych partiach wody. Nie było to dla nas żadnym problemem. Doskonale wiemy, że ryby krążą po całym łowisku, wystarczy tylko na nie poczekać.
Na miejscu meldujemy się w godzinach popołudniowych. Wita nas silny wiatr, który uniemożliwia nawet sondowanie. Postanawiamy na spokojnie się rozbić, rozpalić grilla. Pod wieczór aura spowalnia i możemy wyszukać znane nam miejscówki. Wywózkę kończymy po godzinie 21:30. Na innych stanowiskach przez cały dzień coś się dzieje. Sąsiedzi zmieniają miejsca, przewożą zestawy.
Po ciężkiej pracy przyszedł wreszcie czas na delektowanie się otoczeniem i odgłosami natury. Byliśmy pewni, że odpowiednie ulokowanie zestawów i przygotowane wcześniej zanęty w końcu przerwą sielankę.
Nie myliliśmy się. O godzinie 22:30 strzał na zestawie oddalonym o około 100m. Nie było żadnego sygnału ostrzegawczego, żadnego pik..pik, tylko od razu szpula nabrała impetu, pomimo dokręconego hamulca. Przeważnie takie brania sygnalizują mniejsi mieszkańcy podwodnego świata i z taką nastawą płynęliśmy. Niestety nie dało się holować ryby do brzegu, uniemożliwiała to gęsta podwodna roślinność. Po niespełna 15 minutach Tobiasz podbiera pierwszą rybę. Widać, że jest duża. Waga pokazuje 20,5kg. Pierwsza ryba i od razu smok :) Ryba przenocuje w worku, a zestaw wędruje w to samo miejsce.
Wielokrotnie słyszałem, że pływanie łodziami płoszy ryby. Ja się z tym nie zgadzam. Na takim akwenie, gdzie wędkarze są praktycznie cały czas, nie ma to znaczenia. Dowodem tego było kolejne branie z tego samego miejsca niespełna 15 minut po wywózce. Tym razem ryba powalczyła trochę dłużej a waga sporo mniejsza – 15,40kg. Po wywiezieniu zestawu w ciągu następnych 2h udaje się wyholować jeszcze pięknego karpia 17,50kg. Do rana nie wywożę już tego zestawu. Nie dlatego, że nie mam chęci. Kolejne karpie doławia Tobiasz, a z racji, że po ryby pływamy razem, nie mam czasu na wywózkę swoich zestawów.
Do 8 rano mamy po 9 ryb. Sporo, jak na pierwszą noc, szczególnie, że brania miałem tylko na 2 zestawach.
Obie miejscówki były nęcone tym samym. Jak to mam w standardzie, od kilku lat, jako główną przynętę wybieram mega śmierdzącego KillKrill . Ostatnie 2 lata, właśnie ten wyrób Karela Nikla, przyniósł mi najwięcej ryb. Nie mogło być inaczej także tym razem. Kulki wymieszane z grubym pelletem oraz małą garścią orzecha tygrysiego zalewam Boosterem KillKrill i pozostawiam na kilka dni, a nawet zdążyło się, na kilka miesięcy. Mega „skunks” robi swoje. Najwidoczniej udaje mi się przebić przez biosferę dna i wyróżnić przynęty od naturalnego pokarmu.
Prosty zestaw zbudowany z haka Korda Wide Gape nr 2, plecionki Korda N-Trap Semi-Stiff zawsze jest skuteczny. Na włos nic innego jak tonąca kulka KillKrill podniesiona pop-upem z nowej serii KillKrill. To wszystko oblepiam pastą KillKrill . Może się wydawać, że dużo tego, ale jadąc na takie łowiska staram się łowić selektywne. Nie oznacza to, że na małe przynęty nie łowi się dużych ryb, ale mając w perspektywę pływanie po 200m w każdą stronę, zastosowanie dużych przynęt przeważnie zdaje egzamin.
Po porannej sesji zdjęciowej planowaliśmy zjeść śniadanie. Niestety nie było nam to dane. Na zestawie, który w nocy milczał zaczęły się regularne brania mniejszych ryb 10-13kg. To efekt drobniejszej zanęty bazującej na przynętach mniejszej średnicy. Po kilku takich holach zestaw odkładam obok namiotu. Jest 13-sta, czas coś zjeść. Więc zamiast śniadania będzie obiad. Tobiasz rozpalał ruszt a ja wywiozłem zestaw, który łowił duże ryby.
W czasie, kiedy pływam pomiędzy i nad naszymi zestawami słyszę delikatne popiskiwanie na środkowym sygnalizatorze. Po przypłynięciu do brzegu z zaciekawieniem przyglądamy się całej sytuacji. Nie ma żadnego wyciągania żyłki, żadnego zrywu, tylko hanger delikatnie się unosi i opada a szczytówka jest wygięta w dół.
Tobiasz zaczął żartować, że to będzie mój pierwszy lin złowiony na kulki proteinowe. Nie dawało mi to spokoju, więc postanowiłem przygotować nowy zestaw i go wymienić. W momencie jak podchodziłem do mojego Multipoda, nastąpił lekki odjazd. Na łodzi linkę utrzymuję bez napięcia. Jestem pewien, że nowy i osty hak Kordy pewnie trzyma rybę. Nie ma sensu się z nią siłować i przeciągać przez podwodne zarośla. Takie próby sił przeważnie kończą się niepowodzeniem.
Po niespełna 5 minutach jesteśmy w pobliżu markera. Tobiasz odczepia kolejne połacie roślinności. Kiedy z wody wychodzi strzałówka, czuję spory opór. Czyli to nie jest lin? Delikatnie podnoszę zestaw. Czasami wyciągamy z dna wszędobylskie ziele wraz z korzeniami, co daje uczucie sporego obciążenia. Nie tym razem. Za pierwszym razem podnoszę zestaw a na jego końcu ogromny kaban J Ryba nic nie walczyła. Dosłownie wyłożyła się na bok, jak by chciała powiedzieć „bierz mnie, rób foty i wypuść”. Dopiero w podbieraku nabrała animuszu. Po zważeniu wychodzi 25,2kg, więc jest to mój nowy Personal Best. Tobiasz od razu zerka w stronę wody. Jak to mówił „ gdyby tu był Stefan i Mariusz, już był byś mokry”.
Po sesji zdjęciowej na brzegu oraz w wodzie, rybka spokojnie odpływa w toń.
Do wieczora nie wywożę tego zestawu. Żartuję, że daję szansę Tobiaszowi. Adrenalina zrobiła swoje. W końcu możemy spokojnie zjeść śniadanio - obiado - kolację. Ryby cały czas współpracowały i nie mieliśmy czasu na następne posiłki. Tobiasz doławia pięknego karpia 19,20kg. Regularnie łowimy karpie w przedziale 11-15kg, z tą różnicą, że Tobiasz ma większość brań w nocy a ja w dzień.
We wtorkową noc słyszymy sporo „hałasu” pod brzegami. Zgodnie z naszymi obawami karpie rozpoczęły tarło. Intensywne gody zakończyły się dopiero w czwartek po południu. Mimo, że obecność dużych ryb była widoczna na całej wodzie, łowiliśmy tylko te mniejsze sztuki. W środę dowiaduję się, że Tobiasz musi zjeżdżać do domu, więc od czwartku będę sam. Razem z karpiami majowe gody rozpoczęli inni mieszkańcy Gosławic.
Na złość losowi, opiekun łowiska postanawia podnieść poziom lustra wody i otwiera miechy przepływowe ulokowane w węższej części akwenu. Takie posunięcie sprawiło, że w naszym rejonie większość stanowisk nie złowiło żadnej ryby przez 2 doby. Nam udało się złowić kilka ryb, ale w porównaniu do poprzednich dni, było ich mniej.
Mogliśmy w ten sposób nadrobić brak snu oraz trochę odpocząć.
Taka kolej rzeczy pozwoliła zrobić porządki w karpiowych akcesoriach oraz przeprowadzić remanent. Dzięki temu wiem, co muszę uzupełnić. Ilość brań ustabilizowała się do 5-7 na dobę. Większość ryb została wypięta w podbieraku. Pozwoliło to zaoszczędzić czas oraz pojemność akumulatora. Zresztą po złowieniu kilku większych okazów, takie ryby do 14kg wydają się „bączkami” J. Po kilku dniach ciągłego pływania i walki z podwodnymi mieszkańcami łowiska, sama świadomość łowienia tych mniejszych przeciwników trochę zniechęca. Ale po to właśnie pasjonuję się tym hobby, żeby takie chwile sprawiały nie trwogę, tylko przyjemność. Każdy ma chwilę słabości, ale i takie chwile trzeba przezwyciężyć.
Z pomocą w pokonaniu słabości przychodzą kolejne ładne ryby.
W miłej i pracowitej atmosferze mija pierwsza część mojej przygody na łowisku Gosławice.
Z karpiowymi pozdrowieniami
Przemysław Badyniak
Carp - World Team