Blog
Gigantycznie
Wrzesień to jedna z moich ulubionych pór roku na karpie. Upały się kończą, woda powoli stygnie, więc i ryby nabierają większego animuszu do żerowania. Tego wyjazdu nie planowałem w ogóle. Nagły telefon od znajomego z hasłem „Wpadnij z odwiedzinami. Siedzę sam i mam wolny plac. Weź kije”. Co było robić. Pakowanie na szybko i wio nad akwen. Czasami takie nieplanowane wyjazdy są najlepsze. Nad wodą to już chyba rutyna. Kill Krill , KrillBerry i Angry Plum wylądowały na włosie.
Wywózka i czekamy. W między czasie oczywiście przywitalny browarek z dawno niewidzianym kolegą. Pięknie zachodzące słoneczko przedstawia miły dla oka widoczek.
Nocka mija spokojnie. Zmiana pogody (zaczęło padać) i dalej nic. Przewózka zestawów i kolejna doba bez pika. Tego już za wiele. Rozpytuję wędkarzy na łowisku i tam niestety to samo. Pojedyncze rybki złowione w ciągu ostatnich 48 godzin na różne przynęty utwierdziły mnie w przekonaniu, że rutyna jednak potrafi zgubić każdego. Sprawdzone smaki nie zawsze są kilerami na każdym wypadzie. Przekopałem torbę, wiaderka i znalazłem „zaginione” nowości z kolińskiej kuchni. Gigantika. Rybna nowość Karela.
Ten sam smak, z tym że jeden bardziej aromatyzowany od drugiego. Duże rozmiary (21 i 24 mm), czyli dalej jeden punkt rutyny pozostaje bez zmian. Szybka decyzja - śliwka i krill zamieniają się miejscami z nowościami Karela. To był strzał w dziesiątkę. Nie minął kwadrans i pierwsze branie na wersji „szarej” (ciężko mi określić prawidłowy kolor). Tuż po 18-ej na brzegu melduje się karpiowy „pistolet”.
Jak to mówią: mały, ale cieszy. Rybka wraca do wody. Przynęta bez zmiany na nową również. Po niecałej godzinie powtórka z rozrywki, lecz niestety ryba się spina przy samym brzegu. Myślę – każdemu się zdarza. Częsta przyczyna to porozrywane rybie pyski. Niestety po kolejnej godzinie na wersji „bordowej” ta sama sytuacja. Wywózka i znowu spinka. Tak straciłem 4 brania z rzędu. Znowu rutyna mnie gubi. Kolega się śmieje, a ja szybko montuję dwa nowe zestawy i wio do wody.
Kolejne dobre posunięcie. Więcej spinek już nie odnotowałem. Do rana, pomimo deszczowej aury udało mi się wyholować kilka ładnych ryb. Pierwszy zameldował się oczywiście amur, bo przecież amura nie można złowić na nic innego niż tylko na słodki smak (heheheh).
Dokładnie 45 minut później wyciągam karpia.
Na każdej z wędek, gdzie miałem założoną gigantikę miałem brania przez cała noc. Na berrego tym razem nic. Dawno już nie miałem takiej sytuacji, żeby holować ryby bez przerwy przez praktycznie całą noc. Jedynie ubrania musiałem zmieniać, bo brania były i w czasie deszczu i po nim. Chcąc sprawdzić, czy to efekt smaku, czy tylko dobrego żerowania, kolega założył na swoje wędki i sytuacja się potwierdziła. W ciągu 12 godzin dołowił sobie 7 sztuk karpi, mając wcześniej tylko 1 rybę. Obserwując relacje kolegów z teamu oraz wieści z czeskich wód, mam przeczucie, że Gigantika to może być sukces na miarę KrillBerry. Dlaczego? Bo poza tym wypadem, jeszcze na kilku innych łowiskach ten smak sprawdził mi się znakomicie, ale o tym w kolejnych catch raportach.
Z karpiowym pozdrowieniem
Tadeusz Kwiatkowski
Carp-World Team