Blog
NIe tylko duże wody poznaje się latami.....
Kolejny lipcowy weekend postanawiam spędzić na żwirowni niedaleko Poznania. Po przyjeździe nad wodę jak to zwykle bywa robię obchód wokół łowiska.
Na dłuższą chwilę przystaję nad jedną z zatok gdzie karpie lubią się wygrzewać. Moim oczom ukazuje się kilka ładnych sztuk w tym dwa karpie naprawdę sporych rozmiarów. Jestem bardzo zaskoczony tym faktem(pozytywnie).
Gdyż byłem pewien, że wszyscy więksi domownicy tej żwirowni gościli już na mojej macie, jednak jak widać nawet mała woda może długi okres czasu skrywać przed nami tajemnice.
Po powrocie na swoją miejscówkę przystępuję do rozbicia obozowiska. Namiot rozłożony, wędki w wodzie więc trzeba zanęcić. Mieszanka ziaren, pelletów i pokruszonych kulek gotowa w wiaderku. Jako, że odległość, na którą muszę posłać zanętę nie jest zbyt duża posłuży mi do tego łyżka zanętowa zamocowana do sztycy podbieraka. Nabieram na łyżkę zanętę, zamach i…… TRACH!!!
Nie wiedząc co się za bardzo stało, lekko przestraszony, obsypany ziarnami i pelletem słyszę śmiech żony. Okazało się, że łyżka niestety pękła. Sytuacja wiadomo śmieszna, ale pozostaje pytanie jak umieścić dość sporą ilość zanęty w mojej miejscówce???
Trochę główkowania i pomysł wpada do głowy. Jako rura wyrzutowa posłuży mi pusty, plastikowy tunel od materiału PVA. Wejście do wody po pas i sypiemy….
Kiedy wieczorem delektujemy się z żoną grillowaną karkówką i piwkiem następuje odjazd. Krótki hol i ładnie ułuszczony karp melduje się do zdjęcia.
Noc mija bez brania, dopiero nad ranem jest odjazd. Jednak karp po krótkiej walce wchodzi w zaczep i się spina. Wędka wyrzucona w to samo miejsce a ja udaję się do namiotu, żeby jeszcze trochę przymknąć oko. Po kilku minutach znowu branie na tym samym kiju.
Kiedy wybiegam z namiotu widzę swinger przyklejony do wędki jednak ryba nie wybiera żyłki ze szpuli, mimo wszystko podnoszę wędkę z rod poda i czuję opór. W pierwszej fazie rybę holuję w miarę spokojnie, dopiero przy brzegu zaczyna się ostrzejsza walka. Kilka odjazdów i moim oczom ukazuje się amur.
Mimo, że na tą żwirownię jeżdżę już kilka lat, nigdy wcześniej nie złowiłem w niej amura. Kiedyś było do tej wody wpuszczonych kilka małych ryb z tego gatunku, jednak wszyscy byli pewni, że rybki te przepadły, a tutaj taka miła niespodzianka.
Kolejny raz ta mała woda pokazuje, że ma jeszcze tajemnice, które trzeba odkrywać......
Sobota to czas odwiedzin przyjaciół oraz dzień piwa, grilla i łapania promieni słonecznych.
Do końca wyjazdu nie doczekaliśmy się już żadnego brania. Był to kolejny super weekend w doborowym towarzystwie.
Wyjazd ten uświadomił mi, że powiedzenie „To łowisko znam jak własną kieszeń” nie ma sensu. Bo tak naprawdę, żadnej wody nie da się poznać na 100 %.
Zawsze wydarzy się coś co będzie potrafiło nas kompletnie zaskoczyć.
Catch & Release
Tomasz Słowiński