Blog
48 godzin na czeskiej żwirowni
Dwa tygodnie wędkarskiego postu, to dla mnie zdecydowanie za długo. Ta myśl dręczy mnie już od jakiegoś czasu. Udaje mi się wygospodarować 3 dni przed urlopem, łapię więc za telefon i wybieram numer do Maćka. Kilka minut rozmowy i zapada decyzja — jedziemy. Termin naszej zasiadki ustalamy na dni od 18 do 20 sierpnia. 48 godzin to trochę krótko, lecz przy odrobinie szczęścia i umiejętności, można czasem nieźle połowic. Pozostaje tylko zamoczyć kukurydzę, zrolować kilka kg kulasków i spakować sprzęt do samochodu.
Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, więc ruszamy. Każdy z nas postanawia jechać swoim samochodem. Trasa nieco ponad 100 km od mojej miejscowości do czeskiej wody, nie powinna stanowić żadnego problemu — tak przynajmniej myślałem. Czasem jednak bywa inaczej i na 60 kilometrze naszej trasy kolega łapie gumę, myślę sobie — pięknie się zaczyna. Wspólnymi siłami zmieniamy koło na zapasowe i po około 30 minutach przestoju, znów wyruszamy ku naszej przygodzie. Nad zbiornikiem meldujemy się około godziny 16 tej. Witamy się z gospodarzem, opłacamy licencję (250 koron — doba) i udajemy się na stanowiska 7 i 8, które znajdują się po przeciwległej stronie zbiornika. Brzeg na tej części jeziorka jest dość stromy i kamienisty, więc wędkowanie na nim nie należy do najłatwiejszych. Na naszym odcinku dno jest dość płaskie i przeważnie twarde z lekką warstwą śmierdzącego mułu. Głębokość w miejscu gdzie umieszczamy zestawy to od 3.5 do 4 metrów, bez górek i spadów. Przy samym brzegu jest już ok. 1.5 metra, więc trzeba uważać, a w szczególności, gdy pada deszcz, by nie poślizgnąć się na mokrych kamieniach i nie wpaść do wody. Nadużywanie alkoholu również nie jest wskazane, zejście do wody to około 1.5 metra po stromej skarpie usłanej grubymi kamieniami, więc naprawdę można zrobić sobie tutaj krzywdę. Na głębszej stronie zbiornika, dno jest zróżnicowane, a głębokość sięga tam nawet do 8 metrów. Znajdziemy tam górki, spady i półki skalne. W tym przypadku koniecznością staje się użycie środka pływającego, w celu dokładnego wysondowania dna oraz postawienia markera. Podjeżdżamy samochodami około 20 metrów od naszych stanowisk, znosimy cały nasz ekwipunek i odstawiamy auta na parking, który znajduje się obok tutejszej rybaczówki. Na całym zbiorniku dozwolone jest również korzystanie z modeli zdalnie sterowanych, więc korzystamy z tej opcji. Sprzęt już rozłożony, zestawy przygotowane do wywózki.
Komory mojej łódki napełniam gotowaną kukurydzą z niewielką ilością konopi oraz kulek na bazie mixu rybnego wielkości 22 mm własnej produkcji.
Na każdy z trzech zestawów zakładam pojedynczą kulkę 22 mm oraz owocowy pływak 15 mm. Zestawy, jakich używamy, to około metrowy odcinek leadcor oraz bezzadziorowe haki, ciężarek zamontowany przelotowo — tylko tego typu metoda połowu dozwolona jest na tej wodzie. Właściciel łowiska zabronił również używania haków typu Long shank — banan, a także plecionki jako żyłki głównej. Kolega, z którym jestem, łowi podobnie, z tą tylko różnicą, że zamiast sztywnych przyponów — w moim przypadku, używa plecionki w otulinie i inny smak mają jego kulaski. Nasze zestawy lądują w różnych miejscach, na odległości od 50 do 70 metrów od brzegu. Mija pierwsza godzina od wywózki I nagle odzywa się mój środkowy sygnalizator. Szybka reakcja, kilkoma minutowy hol i na macie ląduje nieco ponad 10 kilogramowy, pięknie ubarwiony Czeski „ Supinac” (karp pełnołuski). Szybka sesja, ważenie i rybka wraca do wody. Mija nieco ponad pół godziny i jest kolejne branie, tym razem na lewej wędce. Następna pełnołuska piękność ląduje na macie, waga wskazuje 8.300 kg.
Myślimy sobie — dobrze się zaczęło. Maćkowe zestawy milczą jak na razie, jak się później okazało nie na długo. Zaczęły się regularne brania i u mnie i u mojego Kompana. Waga złowionych ryb nie powala, choć i tak jesteśmy bardzo zadowoleni z takie obrotu sytuacji. Kilka karpi w przedziale wagowym od 5 do 10 kilogramów ląduje na naszych matach. Postanawiam przewieźć lewy zestaw i zmienić przypon na miękka plecionkę, na którą zakładam samego pop upa 18 mm, całość wyważam tak, aby haczyk unosił się ok. 5 cm nad dnem. Pierwsze branie na ten zestaw następuje już po 30 minutach, niestety po krótkim holu ryba schodzi z haka. Widać dość duże zainteresowanie ryb pojedynczym pływaczkiem, gdyż co kilka minut słychać pojedyncze pi na lewej wędce. W międzyczasie u kolegi następuje mocny odjazd i po krótkim holu na brzegu ląduje 8 kilogramowy pełnołuskacz. Moja lewa wędka nagle ożywa, hanger przykleił się do kija, dźwiga wędzisko — siedzi. Kilka dobrych minut holu i już wiem, że to duża ryba. Niestety kilka metrów od brzegu rybsko wygrywa walkę ze mną i spina się z haczyka — co za pech. Pozostaje tylko kolejny już raz wywieźć zestaw i spróbować się trochę zdrzemnąć, jest już prawie druga w nocy, a karpie nie przestają.
Nowy smak kulek i ryby oszalały — taka myśl przechodzi mi przez głowę. Mija kilka minut i branie następuje na środkowej wędce, słyszę ulubioną muzykę dla moich uszu- dźwięk mojego delkima. Zacięcie, hol — silne te pelnołuskie. Maciek podbiera karpia i wynosi po skarpie na matę. Waga wskazuje 14.900, po odliczeniu worka mamy 14.100 kg. Jestem bardzo zadowolony z efektów pierwszej, jeszcze nawet nie całej doby łowienia. Kilka zdjęć, odkażamy rybie pyszczek i wypuszczam z powrotem do jej, być może, że jego królestwa.
Jest kilka minut po drugiej w nocy, kładziemy się do swoich śpiworów I szczerze prosimy, by już, chociaż do rana nie brały. Kilka godzin nad wodą, a my już odczuwamy kilkanaście zejść I wejść pod stromą skarpę, jak nie z modelem to z karpiem w podbieraku. Również każdy hol daje się we znaki, gdyż ryby tutaj są bardzo silne i waleczne.
Około godziny 8 rano bierzemy się do pracy, trzeba ugotować kukurydzę i zaparzyć poranną kawę. Przy dopisującej pogodzie, przewozimy kolejno nasze zestawy. Do południa udaje się jeszcze wyholować kilka ryb, lecz największy złowiony karp nie przekracza wagi 9 kg. Postanawiam spróbować swoich sił na Zig - riga. Rozrabiam zanętę i na jeden z zestawów montuję około metrowy przypon z fluorocarbonu, haczyk nr 8 i kawałek żółtej pianki namoczonej w dipie ananasowym. Po szybkim przewiezieniu mojego zestawu ustawiam wędkę na podpórce i w tym samym momencie następuje branie ryby, lecz po krótkim holu mój Zig rigowy karp się spina. Wywożę zestaw kolejny raz, na odległość około 80 metrów od brzegu, nie minęło nawet 30 minut i na Ziga znów jedzie. Dźwigam wędzisko, krótki hol i kolejna spinka. Troszkę pod denerwowany tym faktem, postanawiam przerobić zestaw, na jakiego taki używałem poprzednio, tzn. sztywny przypon długości 30 cm i na włos bałwanek z kulki tonącej 22 mm o smaku rybnym podwieszony 15 mm owocowym pływaczkiem. Maciej również przewiózł swoje dwie wędki, lecz tym razem postanowił łowić na same kulki pływające, ustawiając pojedynczego pływaka 5 cm nad dnem. Brania zaczęły się już około godziny 19 tej, lecz nie były to okazałe karpie. Około godziny 23 mój Kompan doławia pięknego golca 13.100 kg, w międzyczasie ja ląduje w podbieraku kolejną rybę w okolicy 8 kg.
Jest już prawie północ, jest odjazd na mojej prawej wędce. Ryba walczy dość solidnie, tym razem mam nadzieję, że uda się przekroczyć barierę 15 kilogramów. Kilka minut emocjonującego holu i lądujemy na brzegu pełnołuskiego karpia, który ma prawie metr długości, lecz jest on strasznie wychudzony. Waga zatrzymuje się na 13.300, po odliczeniu worka wychodzi równo 12.5 kg, przy normalnej masie miałby z pewnością 18 kg, albo więcej, ale i tak jest dobrze. Jeszcze do rana kładziemy na naszych matach kilka maluchów i w końcu około godziny 6 30 rano u Maćka następuje silny odjazd na samego pop upa. Emocjonujący hol, który trwa nieco ponad 10 minut i udaje mi się podebrać te piękna rybę, na moje oko grubo powyżej 14 kg. Szybko przenosimy karpia na matę, wkładamy do worka, który służy nam do ważenia. Waga pokazuje nam 16.800 kg, czyli po odliczeniu worka jest równo 16 kg. Wielka radość na naszych twarzach — Maciej ustanawia Swoje nowe PB. Wielka szkoda, że już dziś musimy jechać do domu. Nie mija godzina, a mój Kompan ląduje na macie kolejnego pięknego Supinaca 12.400 kg.
Około godziny 8 rano, kolejne branie, tym razem u mnie, po krótkim holu wyciągam z wody karpia O wadze 9.70 kg, pozostałe sygnalizatory milczą. Postanawiam, że do południa nie będę już przewoził zestawów i tak około godziny 10 odjazd na lewej wędce, podnoszę kij i czuję sporą rybę. Spokojny 10 minutowy hol i mamy na brzegu pełnołuskie szczęście o wadze 13 kg.
Jest godzina 11 30 przed południem, ryby przestały już współpracować, więc myślę, żeby spróbować po południu, jeszcze na te ostatnie godziny nad wodą jedną wędkę ustawić na Zig - riga. Tym razem jednak zakładam większy haczyk, a zamiast pianki pływającej, na przynętę idzie żółty jaskrawy pop up 14 mm. Rozrabiam w wiaderku Zig rigowa zanętę, wywożę zestaw na odległość ok. 80 metrów od brzegu — czekamy. Przez prawie godzinę nic się nie dzieje, przewożę ponownie Zig - riga w miarę możliwie w to samo miejsce co poprzednio. Pierwsze branie następuje po ok. 40 minutach od wywózki, ryba przykleja hanger do kija i delikatnie wybiera żyłkę ze szpuli. Mówię do Maćka - „coś ciężko idzie, chyba będzie ładny kaper". Uśmiechamy się do siebie. Hol trwa już ponad 15 minut, a my jeszcze ani razu nie widzieliśmy, z czym mam do czynienia. Przeszła mi przez głowę myśl, że to może być jesiotr, których dość dużo pływa w tym zbiorniku. Mija 20 minuta holu, ryba zaczyna słabnąć, widzę już pęcherzyki powietrza na powierzchni. Nagle naszym oczom ukazuje się piękny okrągły karp pełnołuski. Na pierwszy rzut oka, wydaje się grubo ponad 17 kg. Skup się proszę — zwracam się do kolegi. Mam cienki przypon z fluorocarbonu, więc w każdej chwili może coś strzelić, tym bardziej że stoję z wędką na wysokiej skarpie, a przy brzegu mamy już 1.5 metra głębokości co dodatkowo utrudnia hol. Jest w końcu to, po co tu przyjechaliśmy, więc musimy dobrze wykonać swoją robotę. Ryba wygląda naprawdę na wielką. Udaje mi się w końcu wprowadzić karpia do podbieraka. Przybijamy sobie z Maciejem piątkę i wkładamy rybę do worka. Waga wskazuje 17.300 kg, więc mamy największą rybę tej zasiadki, po odliczeniu worka wychodzi równo 16.5 kg i to na Zig - riga.
Wychodzi na to, że warto próbować czegoś, a przynajmniej dla mnie — nowego. Mowa tutaj oczywiście o metodzie Zig - rig. Szczęście dopisuje, gdyż udaje mi się jeszcze przed odjazdem dołowić na Ziga karpia o wadze 11.100 kg. Więc podsumowując naszą zasiadkę — złowiliśmy ponad 20 karpi, w tym ryby o wadze 16 i 16.5 kg, można uznać w stu procentach za udaną. Czego chcieć więcej?
Mamy piękne zdjęcia, wrażenia, pogoda nam dopisała, jest również ból pleców i rąk „Żyć — nie umierać".
Jak ja to mówię — czuję, że karpiuję.
Mój Kompan ustanowił swoje nowe PB, a ja rekord karpia pełnołuskiego. Pozostaje tylko snuć plany na następny wypad nad wodę i oczywiście cieszyć się z tak udanej współpracy z Maciejem.
Do zobaczenia nad wodą!
Michał Szołtysek i Maciej Szewców